środa, 18 listopada 2015

Facet na którym nie można polegać, nie jest atrakcyjny.

       I oto nadszedł ten czas. Pan wie, co mam na myśli? Wstałam jak zwykle w zwyczaju mam w południe, bo do trzeciej w nocy, jak co noc, układałam w głowie nikczemny plan na swoje życie. I jakimś takim dziwnym trafem powiem Panu wszystko zaczęło składać się w jedną całość. Ból głowy ustał. Oczy wydawały się bardziej wyraźne, a nie szkliste. Moja skóra nabrała wreszcie normalnego koloru, nie była już taka blada i zmęczona. Rysy twarzy były wyraźniejsze i włosy bardziej lśniące. Czy to za sprawą tych ostatnich nocy? Niewykluczone.

       Powiem Panu, że ja sama nie do końca wiem jak to działa, ale działa. A przecież w tym wszystkim najważniejszy jest rezultat. Chciałabym Panu to jakoś wytłumaczyć, opisać, opowiedzieć, ale nie umiem, a i tak jestem pewna, że by mnie Pan nie zrozumiał, bo to dla mnie samej jest dość dziwne. 

       W całej tej zagadkowej sytuacji jedno jest pewne. Dziś już zupełnie inaczej patrzę na to co dzieje się wokół mnie. Dostrzegam, kto przy mnie zawsze jest i doceniam to bardziej niż cokolwiek w życiu. Wiem już na kim mogę polegać i kto zawsze stanie w mojej obronie. Wiem kto mnie kocha niezależnie od tego jaki mam aktualnie humor. Wiem kto mnie nigdy nie okłamie i nie oszuka dla własnych korzyści czy chwilowych przyjemności. Wiem, kto tęskni za mną z dnia na dzień coraz bardziej i nie unika mych dłoni, głosu czy wzroku. Wiem, kto tak niecierpliwie czeka na każdą chwilę wspólnie spędzoną. Dziś to wiem. 

       Własnie dziś i własnie teraz jest ten czas, aby wreszcie zdać sobie z tego sprawę i zapytać, czemu do cholery kazał mi Pan na to tak długo czekać?

środa, 28 października 2015

Ona słucha techno w za ciasnych spodenkach.

       Jeśli będziesz miał tyle szczęścia, to ją spotkasz. Nie zdarza się, aby przeszła obojętnie obok kogoś, zupełnie niezauważona. Wszystko to za sprawą tych spodenek i zbyt głośno puszczonej muzyki w słuchawkach, której słuchasz mimowolnie i poddajesz jej się bezsprzecznie.
Parę razy zdawało jej się, gdy muzyka w słuchawkach przestała dudnić, bo losowo wybierała kolejny kawałek w swej bogatej playliście, że ktoś ją o coś pyta, bądź mówi do niej chaotycznie i niespójnie, lecz nigdy zbytnio się tym nie przejmowała, uśmiechała się jedynie od ucha do ucha i odchodziła w przeciwnym kierunku, nie zawsze zgodnym z celem jej wędrówki.

       Ci którzy ją poznali, zawsze mówili, że nie znają drugiej tak zagadkowej osoby. Wszędzie gdzie była, wypełniała swoją pozytywną energią każde miejsce. Nie miewała gorszych dni, nie tęskniła za tym czego nie miała, bo całą swoją uwagę skupiała na tym co aktualnie posiadała. Ważne było tylko tu i teraz. Jej myśli nie krążyły wokół dalekiej przyszłości, bo po co planować coś co i tak nie wiadomo czy nadejdzie.
Nie martwiła się, że wraca do domu gdzie nikt na nią nie czeka, bo zawsze otaczała się najbliższymi i najważniejszymi osobami, które znała i to one dawały jej siłę na przetrwanie każdego dnia, mimo, że żadne z nich o tym nie wiedziało. Pewnie dlatego właśnie dawała im siebie w całości, tak w ramach wdzięczności za to, że są.

       Jeśli będziesz miał tyle szczęścia... Niech nie zmyli cię jedynie fakt iż wszystko co o niej do tej pory wiedziałeś wcale się nie sprawdzi. No może tylko to, że dalej słucha techno i czasem zakłada za ciasne spodenki, lecz chyba już tylko z sentymentu. Po dawnej jej, zostało już tak niewiele.
Czuła ostatnimi czasy, że coś co do tej pory trzymało ją w pionie, już dawno zniknęło, przepadło i nie miało już sensu. Pozostał jedynie szary gęsty dym w jej głowie, jak po wypaleniu papierosa, kiedy całe pomieszczenie wypełnia się po brzegi tym przeszywającym, śmierdzącym dymem.
Jak to się mogło stać? Jak mogła być tak naiwna? Jak mogła wierzyć, że nic nie jest w stanie jej zniszczyć? Rozsypać na drobne kawałki jak puzzle. Ile razy już próbowała poskładać je w jedną całość. Bez skutku. Cóż nie ma się co dziwić. Dopiero po dłuższym czasie dotarło do niej, że brakuje najważniejszego elementu, który mógłby uratować tą beznadziejną sytuację. Nawet nie wie, kiedy i gdzie to zgubiła. Może stało się to dokładnie w tym samym momencie, kiedy przez chwilę dała się ponieść najsilniejszym emocjom jakie ją spotkały w całym jej dotychczasowym życiu. Może to właśnie to ją zgubiło.

       Jeśli będziesz miał tyle szczęścia, nie machaj rękami, nie krzycz, nie wołaj i nie pytaj co się do cholery z tobą stało? Spróbuj jedynie, przez chwile, przez ułamek sekundy zajrzeć jej głęboko w oczy i sprawdzić czy tam na szarym końcu wciąż tli się to małe światełko.

sobota, 8 sierpnia 2015

Zamień (MY) się.

       Drogi Panie. Wie Pan jak to mówią? Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Dlatego też wpadłam dziś na zacny pomysł, bo ponoć tylko z takich słynę. Namówić bym Pana chciała na swego rodzaju grę, a nawet rzekłabym zabawę, a przecież oboje doskonale wiemy, że bawić się Pan zawsze lubił. Zwłaszcza uczuciami. A żeby Pana jeszcze bardziej zachęcić do udziału w tym przedsięwzięciu dodam jedynie, że wszystko w zasadzie jest już zaplanowane i to w najdrobniejszych szczegółach. Jedyne co musi Pan zrobić, to się zgodzić i dać się ponieść fantazji, a fantazję przecież ma Pan bujną, więc nie obawiam się w najmniejszym stopniu, że Pan sobie nie poradzi.

       Zasady są bardzo proste, nie ukrywam, że stworzone z myślą o Panu, żeby zaoszczędzić Pańskiego czasu na wszystkie te domysły i wyeliminować wszelkie wątpliwości. A więc na czym ta cała gra polega? A nie, przepraszam, jeszcze proszę dać mi chwilę, bo to co teraz powiem jest bardzo ważne. Otóż, zanim omówimy szczegóły musi Pan mieć jedno na uwadze. Jest to kwestia priorytetowa i tak naprawdę bez niej nie może Pan się dalej ze mną bawić. Jeśli zdecyduje się Pan ze mną zagrać i zaakceptuje wszystkie zasady, odwrotu już nie będzie. Lubi Pan wyzwania? Wiem, że tak. Przecież inaczej by tu teraz Pana nie było. Nie przedłużając. 
To jest ten moment, w którym należy podjąć męską decyzję. A wie Pan czym taka decyzja się charakteryzuje? Powiem o tym tylko dlatego, żeby być pewną, że się dobrze rozumiemy. Otóż jak sama definicja krzyczy, jest to nic innego jak odważna, ciężka czy tam trudna, świadoma i stanowcza decyzja, dodam jeszcze, podjęta bez wahania. Dużo trudnych słów. Więc ja to dla Pana specjalnie uproszczę. 
Jak się Pan chce ze mną bawić to bardzo proszę, ale w trakcie zabawy nie może Pan nagle rzucić zabawek i powiedzieć, że się ta gra Panu znudziła i już się Panu nie podoba. Jak we wszystkim w życiu, tak i tu trzeba być wytrwałym, no i trzeba być mężczyzną. A przecież doskonale wiemy, że żaden prawdziwy mężczyzna nie wyjdzie z imprezy bez pożegnania.

       Dam Panu chwilę. Niech Pan odsapnie, to w gruncie rzeczy nie jest tak skomplikowane jakby się wydawać mogło. Uprzedzam jednak Pana pytanie. Tak byli tacy, którym się nie udało. Dlaczego? Bo niestety chłopcy tak mają, że przy pierwszym niepowodzeniu odwracają się na pięcie i wracają do mamusi. No ale proszę Pana, nie jesteśmy przecież dziećmi. A i sama gra nie nadaje się dla osób o słabych nerwach i poniżej osiemnastego roku życia. Czuje się Pan lepiej? Możemy przejść do sedna sprawy? Mina nadal nietęga, ale oczy, tak w tych oczach widać pełną gotowość. Czyli co wchodzi Pan w to? Uh... Nieostrożnie dobieram słowa. A zatem proponuję usiąść wygodnie i nieco bardziej niż zazwyczaj wytężyć swój umysł.
No to siup!

       Gra nosi nazwę z angielskiego (of course) Role Reversal i jak Pan doskonale wie (podstawy chyba Pan ogarnia, chociaż poliglotą to Pan nie jest), oznacza to nic innego jak zamianę ról. Hmm... I teraz ma Pan pewnie nie lada zagwozdkę, ale proszę się nie martwić, przecież jestem tu po to, żeby Panu pomóc.
W grze biorą udział tylko dwie osoby, bo powiadają, że troje to już tłum (choć w pewnych kwestiach, mogłabym się z tym stwierdzeniem nie zgodzić), więc o co tak naprawdę tutaj chodzi? Otóż, na pewien czas, zamieniamy się rolami. Teraz to ja będę Panem, czyli osobą, która zupełnie nie ma ochoty z Panem rozmawiać, kompletnie Pana ignoruje i robi wszystko, aby nawet przez chwilę nie przebywać w Pana towarzystwie. Mało tego, aby nadać całej sprawie pikanterii, będę się umawiać bóg wie z kim, będę korzystać ze wszystkich możliwych rozrywek, a przy tym wszystkim, będę się zapierać jak tylko mogę, że ja tak generalnie, to nie mam ochoty nigdzie wychodzić i z kimkolwiek rozmawiać. A jak wrócę, bądź jak będę miała jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, wtedy może się i nawet do Pana odezwę, ale proszę się tak nie podpalać jak szczeniak. Jak sprawę załatwię, to dalej będę Pana omijać szerokim łukiem.
A co Pan robi w tym czasie? Niewiele więcej. Początkowo chodzi Pan i pyta. Ale odpowiedzi Pan nie dostanie, bo to by było za łatwe. Kilka razy jeszcze Pan próbuje, ale efekt jest ten sam. Później mówi Pan już coraz mniej. Bardziej obserwuje, zastanawia się i analizuje całą tą sytuację. Stara się interpretować pewne zachowania, ale bez większego skutku. Wtedy myśli Pan, że nadchodzi przełom, że czegoś się Pan dowie, bo nasz wzrok na krótką chwile, ale jednak, się ze sobą zbiegł. Niestety, to znowu ja wyciągam z Pana informację nie udzielając żadnych sensownych odpowiedzi na Pana pojedyncze pytania. Jedyne co Pan może, to cierpliwie czekać, aż to ja będę chciała wreszcie coś Panu o sobie opowiedzieć. Ale proszę się nie trudzić. Trochę to potrwa, gdyż ja teraz skupiać się będę na sobie. Tylko i wyłącznie.
A Pan? Pan się musi starać. I to podwójnie. Stawać na głowie i robić wszystko, abym zwróciła na Pana swoja uwagę. Tu z kolei liczy się kreatywność i zupełna dowolność, więc ma Pan pełne pole do popisu. Proszę jednak uważać, bo moje zainteresowanie może być tylko chwilowe i za moment okaże się, że musi Pan szukać dla mnie innej rozrywki, bo aktualnie ktoś inny zainteresował mnie bardziej. No, ale na tym to mniej więcej polega.

       Jest tylko jeden minus całej tej gry. Oczywiście minus dla Pana. Nigdy nie wiadomo kiedy ta zabawa się skończy. Nie ma ona określonego czasu, nie ma żadnego terminu ważności. Ale proszę się nie martwić, nie ma Pan przecież ciekawszych planów ma najbliższy czas, no chyba, że o czymś mi nie wiadomo, z tym, że wie Pan, ta gra polega właśnie na tym, że to nie Pan decyduje o wszystkim, tylko ktoś te decyzje podejmuje za Pana.

       A zatem myślę, że spokojnie możemy przystąpić do zabawy. Trzymam kciuki, życzę wytrwałości i powodzenia. A gdyby się okazało, że jednak nie daje Pan rady, to cóż proszę przyjść i powiedzieć, że to wszystko Pana przerosło, że nie może Pan tego wszystkiego dłużej znieść i musi się Pan z tego wszystkiego wypisać, bo to przerasta Pana siły.

       Proszę się nie martwić, nikt nie będzie krzyczał, ale jak Pan wie, w każdej grze zwycięzca może być tylko jeden, a ponieważ to ja ostatecznie mam większe szanse na wygraną, to dalej będę odgrywać swoją rolę. Wzruszę jedynie od niechcenia ramionami i uznam tą Pana porażkę, za moją nagrodę.

       Teraz chyba należałoby sobie pogratulować tej jakże uczciwej walki, ale jak podać rękę komuś, kto tak koncertowo spierdolił Panu życie?

czwartek, 6 sierpnia 2015

Obojętne mi...

       Czy tu będziesz, czy gdzieś wyjdziesz. Obojętne mi czy pracujesz, czy masz wolne. Obojętne mi z kim rozmawiasz i z kim się dzisiaj widzisz. Obojętne mi czy dziś wrócisz, czy zabalujesz do rana.

       No i szlag człowieka trafia, bo jak nagle wszystko może stać się obojętne? Jak dla kogoś bliskiego może stać się obojętny ktoś inny, kiedyś tak bliski. Co to jest w ogóle za uczucie, obojętność, jeżeli nie możesz w żaden sposób się do niego ustosunkować. Co innego jeśli cię ktoś nienawidzi, przynajmniej wiesz, żeby omijać go szerokim łukiem, albo wręcz przeciwnie, jeśli ktoś cię do szaleństwa lubi, to starasz się pielęgnować to uczucie w różnoraki sposób. A jeśli jesteś komuś obojętny, no to cóż, to tak jakbyś nagle, nie wiadomo kiedy, znalazł się w stanie nieważkości. Ani w górę ani w dół. I czekasz, czekasz aż ktoś pociągnie za sznurek i ściągnie cię do siebie na dół albo odepchnie cię kijem tak mocno, abyś odleciał jak najdalej od niego. Czy to właśnie na tym wszystko polega, aby być od kogoś, aż tak bardzo zależnym?

       Zastanawiam się co jakiś czas, z czego wynika owa obojętność. Z egoizmu? No bo czym, że innym jest egoizm jak nie tylko i wyłącznie dbaniem o własny interes? Jak ktoś czegoś bardzo chce, to uwierzcie mi potrafi na głowie stanąć, żeby zyskać coś dla siebie, uszczknąć kawałek tortu i to najlepiej ten z wisienką. A później? Później, zostaje po nim już tylko ten brudny jednorazowy talerzyk, którego nawet nie opłaca się myć, bo i tak nie można go będzie użyć po raz drugi, trzeci czy czwarty.
       Wiecie jeszcze na czym polega obojętność? Na wygodzie. A w dzisiejszych czasach, każdy chce zaznać trochę luksusu. Wtedy od ręki komfort życia też się poprawia. Bo o ile wygodniej jest po prostu nic nie mówić, niż przyjść i wyłożyć karty na stół? To przecież dziś takie nie modne, aby ze sobą normalnie, po ludzku porozmawiać. A jeżeli ktoś woli, to powiem nawet, że jest to oznaką braku szacunku. Ale jak można okazywać szacunek innym, skoro do samego siebie tego szacunku się nie ma.

       Wszystko o czym dziś czytacie, wcale nie jest takie proste jak by się wydawało. Byle kto nie może tak zwyczajnie przyjść i powiedzieć, obojętne mi to, bo zwyczajnie tak nie jest. A i tak macie wiele szczęścia jeśli w ogóle to usłyszycie. Takie słowa wypowiada jedynie osoba, dla której liczy się tylko i wyłącznie czubek własnego nosa. Dla kogoś, kto nie patrzy w przyszłość. Dla kogoś kto nie liczy się z uczuciami innych. Dla kogoś kto w swym zachowaniu jest arogancki i nieprzyjemny (świadomie bądź nie). Ale jednak.

       Może i to wszystko co mi się wydaje, to tylko moja bogata wyobraźnia, ale jeżeli kiedyś komuś nie było obojętne to, że lubisz spać po prawej stronie łóżka, to dlaczego teraz, z uporem maniaka, kładzie twoją poduszkę po lewej? Dlaczego nie przyjdzie i w twarz prosto ci nie powie, że sprężyny po prawej cisną w tyłek mniej?

       W zaistniałej sytuacji, nie pozostaje mi nic innego, jak uśmiechnąć się czule, zabrać poduszkę i pójść spać na kanapę.

środa, 5 sierpnia 2015

Marzenia nie mają ceny.

       Swego czasu, miałam na koncie dość pokaźną sumę pieniędzy. Na tyle pokaźną, że w zasadzie, nie musiałam się martwić o najbliższą przyszłość. Nawet gdybym została nagle bez pracy, mogłabym sobie pozwolić na spokojne bezstresowe życie, no przynajmniej przez jakiś czas. Daje to ogromny komfort psychiczny. Świadomość tego, że jest się zupełnie niezależnym, od nikogo, a także świadomość tego, iż na tą niezależność sama sobie zapracowałam. Jest tylko jedno ALE, po co mi te wszystkie pieniądze, skoro nie mam z kim ich wydawać? I tu wszystkie kobiety otwierają ze zdziwienia szeroko usta. Możecie je panie zamknąć. Od zawsze wychodziłam z założenia, że we dwoje zawsze jest raźniej.

       Później jednak jak to w życiu bywa, wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam. Moje podejście do życia się zmieniło, bo poznałam kogoś, dla kogo warto było coś zmienić. Wiele aspektów mojego dotychczasowego życia przestało mieć znaczenie, a na ich miejsce wskoczyły zupełnie inne, nowe. Czy korzystniejsze? I tak i nie. Wiele mogłabym zmienić, wiele chciałabym przeżyć raz jeszcze, ale jak to mówią czasu nie cofniesz, młodsza nie będziesz.

       Wtedy zdałam sobie sprawę, że teraz kiedy już mam z kim budować swoja niezależną przyszłość, nie muszę już odkładać na później tego co miałam w planach kiedyś zrealizować, tym bardziej, jeśli realizacja moich marzeń idzie w parze z marzeniami tej bliskiej mi osoby. Wiecie jakie to uczucie, móc spełnić czyjeś marzenie? Nawet to z pozoru mało istotne dla ciebie, ale tak ważne dla tego kogoś? Móc mu towarzyszyć w najważniejszych momentach jego życia. Wspierać go w realizacji osobistych planów i wiedzieć, że jesteś pierwszą osobą, z którą chciałby się podzielić swoimi nawet najmniejszymi sukcesami, a do tego mieć możliwość całkowitej samorealizacji? Nie? No cóż, warto coś takiego przeżyć choćby raz w życiu. Kilka razy widziałam ten błysk w oku. Widziałam tą radości, której do dziś nie jestem w stanie zapomnieć i uśmiech tak szczery, jaki tylko można sobie wyobrazić. I dodam jedynie, że żadne pieniądze nie są w stanie tego zastąpić. Jest jeszcze jeden powód dla którego spełnianie marzeń jest tak piękną sprawą. Świadomość tego, że w pewnym, nawet maleńkim stopniu, przyczyniłaś się do zmiany, na lepsze, czyjegoś życia.

       Mam tylko jeden, mały dylemat, który od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju. Czy spełnianie marzeń przez samego siebie daje więcej radości niż marzenia, które ktoś dla ciebie spełnił? A co więcej, być częścią tego marzenia, choć nie do końca oboje byliście tego świadomi? Oczywiste jest, że to co przychodzi łatwo, o wiele trudniej jest szanować i docenić. Może ma to większe odniesienie do kwestii materialnych, a może właśnie nie ma to żadnego znaczenia. Bo co za różnica czy zafundowałeś sobie trochę przyjemności sam czy z czyjąś pomocą? Jak mówiłam, bardzo ciężko mi się do tej kwestii odnieść, bo chyba nikt nigdy nie spełnił mojego marzenia. Z czego to wynika? Sama nie do końca wiem, może zwyczajnie są na tyle dziwne i nietypowe, że ciężko jest się komuś w ogóle za nie zabrać, zwyczajnie wymagają zbyt wiele zachodu a może po prostu nie mówię o tym co tak naprawdę chciałabym w swoim życiu zrealizować, bo boję się, że zostanie to odebrane jako mało ważne i nieistotne, tyle że tak naprawdę jak ktoś może powiedzieć, że moje marzenia są śmieszne czy mało ważne, skoro to są moje marzenia? Chyba osobiście preferuję metodę małymi kroczkami do celu.

       Nie wiem jak powinnam to wszystko interpretować, aczkolwiek ostatnimi czasy moje podejście do życia bardzo się zmieniło. Pewnie mają na to wpływ wydarzenia ostatnich tygodni, które w dość istotny sposób, odbiły się na moim życiu, zdrowiu i tym jak powinnam je postrzegać. A pomimo tego, nadal istnieje jedna kwestia, która z marzenia przepoczwarzyła się w koszmar. Jak do tego doszło? Jak na to pozwoliłam? Po dzień dzisiejszy nie mam zielonego pojęcia. Nie wiem też czy istnieje jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji, bo póki co każde z nich wydaje mi się beznadziejne. Ciężko jest patrzeć jak wszystko wymyka ci się spod kontroli, a ty jedyne co możesz zrobić, to obserwować to ze stoickim spokojem, otwartą buzią i wybałuszonymi oczami.

       Tyle razy walczyłam ze sobą, chciałam się od tego wszystkiego odciąć, aby wreszcie to wszystko zmienić, aby to jedno marzenie nie stało się tym ostatnim. Więc czemu nadal tego nie zrobiłam?

       Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem całej tej sytuacji jest fakt, że marzenia nie są racjonalne. Marzenia są po to by je spełniać.

sobota, 25 lipca 2015

Zgasły,

wszystkie światła, tak nagle i bez ostrzeżenia. W koło zrobiło się cicho i ciemno. W oddali słychać było tylko monotonne tykanie zegara, który jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że czas płynie dalej i nie sposób go zatrzymać. Był za daleko, aby sprawdzić, która aktualnie jest godzina.
       Usiadłam na łóżku, lekko jeszcze nieświadoma tego co się dzieje, a za oknem słyszałam jedynie jak deszcz odbija się od szyby waląc w nią jak oszalały. Otworzyłam szerzej oczy próbując cokolwiek dostrzec w tej ciemności i w tym momencie za oknem strzeliła błyskawica, tak jasna, że na długą chwilę oświetliła cały pokój, który wydawał się jeszcze bardziej obcy niż za dnia. Chwilę później po niebie rozniósł się donośny grzmot, który sprawił, że podskoczyłam na łóżku niemal pod sufit.

Nienawidzę burzy.

       Wyciągnęłam prawą rękę, aby ściągnąć z Ciebie trochę kołdry, ale okazało się, że Twoje miejsce jest puste, a na dodatek przeraźliwie zimne, co świadczyło jedynie o tym, że długo Cię w nim nie było. Zaczęłam nerwowo szukać kołdry, która zapewne została przeze mnie samą zrzucona w róg pokoju. Wstałam, szybko ją podniosłam i wróciłam na swoją połowę łóżka, żeby przypadkiem nie stracić tej resztki ciepła, która jeszcze się tam tliła i mając nadzieję, że Ty za chwilę zrobisz to samo. Wskoczyłam do niego tak gwałtownie, że jeszcze trzy razy odbiłam się w górę od materaca, zupełnie jakbym spała na trampolinie i zakryłam się kołdrą po same uszy, bo za oknem znowu zaczęło grzmieć.
       Starałam się sobie przypomnieć gdzie możesz być, ale w mojej pamięci były teraz same dziury zalewane przez ten cholerny deszcz. Wtedy przypomniałam sobie o tym jakże cudownym wynalazku, bez którego w dzisiejszych czasach nikt już nie potrafi normalnie funkcjonować. O telefonie. Wysunęłam bardzo powoli i ostrożnie rękę w kierunku nocnej szafki jakbym się bała, że za chwilę z szafy wyskoczy nocny potwór i mnie za nią złapie. Kto w ogóle wymyślił, żeby szafę stawiać w sypialni, co oni bajek w dzieciństwie nie oglądali? Nie ważne, jutro się tym zajmę. Chwytam telefon i szybkim ruchem chowam go, wraz z ręką pod kołdrę. Jestem w miarę bezpieczna. Sprawdzam godzinę. 1:17, hmm dziwne, zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Może coś się stało? Jestem tak zaspana, że nawet nie jestem w stanie racjonalnie myśleć.
       Znowu siadam na łóżku, a na skórze czuje delikatny powiew chłodnego wiatru i orientuję się, że nie zamknęłam okna, co przyprawia mnie teraz o lekki atak gęsiej skórki. Sięgam po szklankę z wodą, która też jest zimna i czuję jak temperatura mojego ciała spada tak drastycznie, że przeszywa mnie zimny dreszcz, tak nieprzyjemny jak nigdy dotąd.
       O, dzięki bogu mój mózg się obudził i zaczynam łączyć fakty. Sięgam pamięciom w dość odległe zakątki mojej głowy i nagle uderza mnie myśl tak jasna jak piorun i tak głośna jak grzmoty dzisiejszej nocy.

       Dzisiaj mija rok od kiedy nie ma Cię już w moim życiu, w naszym domu, w naszej sypialni. Dokładnie wtedy zdaję sobie sprawę, że w oddali dzwoni budzik, informujący w bardzo irytujący sposób, że czas najwyższy wstać do pracy.

       Zdecydowanie wolę jak nic mi się nie śni.

wtorek, 14 lipca 2015

Ja nigdy bym Pani nie odesłał do gazu.

       Stał przed lokalem o dźwięcznej nazwie "Jazgot" i powoli zaciągał się dymem z papierosa. Spojrzał na zegarek, ale nie był w stanie określić czy ustalony czas oczekiwania już minął czy nie, gdy natychmiast przeleciała mu przez głowę myśl damska toaleta, 10 minut, nierealne. Dogasił papierosa ostentacyjnie wciskając go w szary, zabrudzony chodnik i dziarskim krokiem udał się do sklepu nocnego. Przed nim w kolejce stały jeszcze trzy inne osoby, które chyba nie do końca zdawały sobie sprawę, że znajdują się w tak zwanym osiedlowym źródełku, a nie w wysokiej klasy sklepie z alkoholami z całego świata, gdyż wybór wódki na wieczór zajmował im tyle czasu, jakby do wyboru mieli pełen asortyment, a nie wyborową, żołądkową gorzką i luksusową (ta miała największe powodzenie nie wiedząc czemu). Na całe szczęście z obskurnego zaplecza sklepowego zasłoniętego, dość mocno przybrudzoną, szaro zieloną kotarą, wyłonił się wysoki mężczyzna w wieku około 35 lat z lekkim zarostem i grymasem niezadowolenia na twarzy. Zrobił on dość silne wrażenie na klientach sklepu, bo nie wiedzieć czemu nagle wszyscy wiedzieli po co przyszli i kolejka w mgnieniu oka zmalała do zera. Co podać, odezwał się tym swoim niskim smutnym głosem i spojrzał mu prosto w oczy tak intensywnie jakby chciał z nich wyczytać całe jego życie, a nie listę zakupów. Niebieskie LM i czteropak, odpowiedział bez zawahania. Wyjął z tylnej kieszeni spodni gotówkę, zapłacił i wyszedł, czując na sobie przeszywający wzrok sprzedawcy odprowadzający go do samych drzwi.
Nie ukrywał, że poczuł ogromną ulgę zamykając je za sobą. Co za dziwny typ, pomyślał i odpalił papierosa z nowo zakupionej paczki.
       Spojrzał w stronę klubu, ale nie zauważył, aby ona już na niego czekała, kobiety, to była jedyna myśl jaka w tej chwili przyszła mu do głowy, po czym uśmiechnął się pod nosem i zaczął rozglądać dookoła. Nagle ni stąd ni zowąd po jego prawej stronie stanęła postać, którą niechętnie zmierzył od dołu do góry wzrokiem. Ubrana była w firmowe sportowe buty, ciemne dżinsowe spodnie, szarą modna marynarkę i koszulę w czerwona kratę, ponoć najmodniejszą w tym sezonie. Kiedy doszedł do końca, czyli do twarzy owego osobnika, lekko nim wstrząsnęło, kiedy okazało się, że rozpoznał w niej najlepszego kumpla z przed lat, który w interesach wyjechał z miasta i miał już nigdy nie wracać. Uszanowanie, nie sądziłem, że Cię tu spotkam, powiedział z lekkim uśmieszkiem i stał dalej w bezruchu jak jakiś manekin na wystawie, uważając, żeby nie pognieść sobie tych nowych ciuszków. Zanim to co powiedział znajomy, dotarło do jego zwojów mózgowych, zdał sobie sprawę, że stoi jak sierota z otwartą buzią i patrzy z niedowierzaniem. No co kumpla nie poznajesz? Wiem, wiem stary trochę czasu minęło, wiele się pozmieniało, mówiłem, że nie wrócę, ale wróciłem. Nosz kurwa chociaż mrugnij oczami, żebym wiedział, ze rozumiesz co do Ciebie mówię. Nie rozumiał, ale nie mógł tak dłużej stać, wyjął papierosa z ust i odrzekł wszystkiego bym się spodziewał w tym zapyziałym mieście, ale Ciebie? Stary, co Ty tu robisz! Niech Cię uściskam. I zaraz po tym jak to powiedział, zaczął serdecznie tego żałować, bo kumpel chyba wziął to zbyt poważnie ściskając go tak mocno, że czuł iż niemal łamie mu żebra. Dobra dosyć tych czułości, co Ty tu robisz? Zapytał i spojrzał w stronę drzwi od klubu, ale nadal jej nie było. Ooo stary to jest tak długa historia, że chyba nie starczy Ci czasu, żebym Ci ją teraz opowiedział. Powiem tylko w kilku słowach, że poznałem kogoś, tzn nie kogoś tylko dziewczynę, aż tak się nie pozmieniało, no i okazało się, że pochodzi z okolić naszego miasta. Właśnie zgarniam ją z pracy i jedziemy do jej starych. Będę się oświadczał. W tym momencie, pobladł jeszcze bardziej. Co Ty do diabła będziesz robił? Nie wierzył własnym uszom. Przez głowę przeleciały mu miliony myśli, ale żadna nie była na tyle dobrze skonstruowana, aby mógł powiedzieć coś więcej, kolokwialnie mówiąc miał taki bajzel w głowie, że aż zrobiło mu się słabo. Stary co tak pobladłeś, przecież w końcu musiało się to tak skończyć, ale co Ci będę opowiadał, zaproszenie na ślub dostaniesz, wtedy nadrobimy zaległości, a tymczasem lecę, bo będę całą drogę słuchał, że się spóźnimy. I napij się czegoś, bo z wrażenia chyba padniesz! Poklepał go energicznie po plecach i zniknął w tłumie pijanych i głośno rozmawiających ludzi, nie czekając nawet na jego zdławione i ciche, ale serdeczne cześć, powodzenia stary.
       Nie do końca zdawał sobie sprawę ile czasu minęło od jego wyjścia z lokalu, ale był pewien, że więcej niż 10 minut, o których wspomniała jego towarzyszka. Lekko chwiejnym krokiem udał się w stronę klubu intensywnie wdychając i wydychając powietrze, jakby jeszcze to co się przed chwila wydarzyło nie do końca było realne. Podszedł pod wejście szukając wzrokiem dziewczyny, z którą miał spędzić resztę tego dziwnego wieczoru. Bez skutku. Wahał się. Wejść do środka czy czekać dalej? Zadzwonić, czy napisać? Wiedziałem, że to nie był najlepszy pomysł, żeby ja do siebie zapraszać. Pewnie wzięła mnie za kompletnego desperata i zwiała przy pierwszej możliwej okazji. Kretyn ze mnie. Kretyn. Wolał się dłużej nad tym nie zastanawiać. Sięgnął do lewej kieszeni spodni i wyciągną telefon. Wybrał na ekranie ikonę ostatnie połączenia i na pierwszym miejscu od góry wyświetlił się kontakt Małpa, wcisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha regulując głośność na maksa, bo niewiele było słychać przed klubem. Trzy dzwonki i cisza. Sygnał był lekko przerywany, jakby gubił zasięg, wtem ktoś odebrał telefon ale nie było słychać nic poza głośna muzyka przerywaną od czasu do czasu brakiem zasięgu. Cholera, niemożliwe żeby jeszcze tam była. Lekko zdezorientowany schował telefon do kieszeni i ponownie wszedł do ciemnego i zadymionego klubu.
       Z trudem przebijał się przez tłumy pijanych ludzi, docierając w końcu do korytarza, na końcu którego znajdowały się toalety. Rozejrzał się dookoła i z rozczarowaniem stwierdził, że jej tu nie ma. Ponownie wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał dobrze już sobie znany numer. Przerywany sygnał świadczył o tym, że nadal powinna być w środku, kiedy zorientował się, że ktoś odrzucił połączenie. Zadzwonił ponownie, ale jedyne co usłyszał w słuchawce przepraszamy, wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny. Niewiele myśląc wszedł do damskiej toalety i zobaczył jak jakaś pijana dziewczyna siedzi na podłodze pod ściana, trzymają w ręku jej telefon, mają na sobie jej kurtkę i tą małą charakterystyczną torebkę między nogami. Tą samą, którą miała ona dzisiejszego wieczoru. Głośno zapytał co do cholery?!
     

czwartek, 9 lipca 2015

Kobiety vs Mężczyźni.

       Mówią, że kobiety trudno zrozumieć. I pewnie jest w tym trochę racji. Sama mam problem ze zrozumieniem dużej części osobników mojej płci. I mimo, że sama do nich należę mentalnie chyba jestem facetem. Dziś znowu będzie o mnie, no bo niby o kim mam pisać?
       Zawsze wydawało mi się, że jestem trochę inna niż moje koleżanki. Nigdy nie potrafiłam całymi dniami gadać o kosmetykach, romantycznych serialach i chłopakach. Zamiast tego, o wiele bardziej wolałam ich towarzystwo (w sensie facetów). Nie nie mam tu na myśli spędzania z nimi czasu jak koleżanka z kolegą, ale wręcz przeciwnie jak kumpel z kumplem. Może dlatego nigdy nie miałam koleżanek. Wszystkie myślały, że specjalnie się z nimi włóczę żeby zdobyć ich względy.
       Otóż moje drogie, prawda jest zupełnie inna. Powodem dla którego tak bardzo lubiłam przebywać w męskim towarzystwie (co zostało mi do dziś), nie było to, że jako jedyna kobieta w towarzystwie byłam przez nich adorowana, ale to, że nie istniało tam coś takiego jak niedomówienia, ploteczki, wyimaginowane problemy czy ciche dni. Prawda jest taka, że jak komuś się coś nie podobało mówiło się to wprost danej osobie, a nie za jej plecami. Nie knuło się przeciwko sobie, bo tym samym kolegom podobała się ta sama dziewczyna. Był problem załatwiało się to od reki, gdy był poważniejszy problem załatwiało się to na ręce, czyli kolokwialnie mówiąc dawało się sobie w pysk i był spokój dnia następnego (chyba własnie wtedy nauczyłam się bić).
       Wyniosłam z tego bardzo ważna lekcję. Kobiety mówią o solidarności jajników, ale tak naprawdę nijak to się ma do solidarności plemników. W ciągu całego swojego dotychczasowego życia widziałam wiele przypadków, kiedy to dwie najlepsze przyjaciółki potrafiły pokłócić się o tego samego chłopaka, bo podobał im się w tym samym czasie. Z panami było trochę inaczej. Wiadomo, że są oni mniej wylewni, więc jeżeli którykolwiek z nich wspomniał, o jakiejś z koleżanek reszta paczki automatycznie traktowała ją tylko i wyłącznie jako koleżankę.
       Co innego zdarzało się, gdy któryś z kumpli wiązał się z dziewczyna na stałe. Opcje były dwie, albo miał gust i kandydatka szybko wkupiła się w nasze łaski (bardziej pod względem charakteru niż wyglądu), albo miał kompletnego pecha i nikt jej nie akceptował, przez co dochodziło do różnych kłótni i awantur. Zazwyczaj kończyło się to rozstaniem, bo jak wiadomo kumple od razu wygłaszali swoją opinie na jej temat (niekoniecznie były to miłe słowa), więc delikwent nie bardzo mógł pojawiać się z nią w towarzystwie, więc automatycznie nie pojawiał się wcale, bo ona mu nie pozwalała. W pierwszym przypadku natomiast (jeśli oboje mieli tyle szczęścia) wszyscy byli w stanie pogodzić się z faktem, że kolega ma spoko dziewczynę i nawet udawało się nam wszystkim razem koegzystować.
       W przypadku kobiet jest zupełnie inaczej. Jeżeli któraś z koleżanek wiązała się z chłopakiem na stałe, potrafiły one godzinami siedzieć i gadać jaki to on jest, co u panów się nie zdarzało - zazwyczaj kwitowali to jednym, krótkim "no jest spoko" - to wystarczyło. Z kolei nie raz zdarzało się, że jedna z koleżanek przez zazdrość starała się rozpowszechniać dziwne plotki na temat chłopaka swojej koleżanki, bądź samej koleżanki. Domyślacie się zapewne jak to się kończyło. I wierzcie lub nie, nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć i pewnie dlatego uciekałam od ludzi toksycznych i krzywdzących innych.
       Mogłabym opisać jeszcze wiele podobnych sytuacji, ale o rzeczach oczywistych pisać nie będę, bo zwyczajnie szkoda mi czasu. Do czego zatem zmierzam?
       Drogie panie, bo to od was należało by zacząć. Jeżeli, którakolwiek z was trafiła w swoim życiu na mężczyznę, który szczerze okazuje wam swoje uczucia, troszczy się o was, dba o to co jest między wami i stawia was na pierwszym miejscu, często rezygnując ze spotkań z kumplami, a niekiedy nawet w imieniu waszego dobra przeciwstawia się im (czego zazwyczaj nie mówi wprost - bo oni tak już mają, że to do was należy ta ciężka rola mediatora), to wierzcie mi lub nie, ale macie cholernie dużo szczęścia, bo ten facet co by się nie działo i nie ważne jaką mendą potrafi być na co dzień, skoczy za wami w ogień i skrzywdzić nie pozwoli, a przekonać się o tym będziecie mogły same prędzej czy później.
       Drodzy panowie, wybaczcie, że po tylu latach dobrej znajomości nie stawiam was na pierwszym miejscu, ale szacunek względem kobiet (jakie by one nie były) im się należy. A zatem jeżeli, którykolwiek z was trafił w swoim życiu na kobietę, która nie robi wam awantury za każdym razem kiedy pójdziecie na piwo z kolegami (czasami muszą to robić, my kobiety tak mamy - musimy trzymać rękę na pulsie, bo inaczej marnie by z wami było), jeżeli w pełni akceptuje was takimi jakimi jesteście, jeżeli wprost wam mówi, że coś jej się nie podoba, a nie udaje, że wszystko jest dobrze i nagle pewnego dnia ni stąd ni zowąd wyskakuje z milionem problemów, to wierzcie lub nie, dobrze trafiliście. Pomijam fakt, że dba o was tak jak o facetów dbać powinna każda kobieta (tego wątku chyba nie muszę rozwijać), sami najlepiej wiecie czego oczekujecie od swoich kobiet, to wybaczcie im to, że nie zawsze mówią o tym jak wdzięczne są za waszą troskę i wsparcie, jeżeli faktycznie je mają, i nie głaszczą po głowie za każdym razem kiedy zrobicie pranie i pozmywacie po kolacji, bo kobiety o wiele bardziej wola być adorowane niż chcą adorować.
       Puenta będzie krótka i na temat, bo w tym wypadku męskie podejście bardziej mi pasuje. Nie szukaj problemu tam gdzie go nie ma, doceń to, że masz przy sobie osobę całkowicie szczerą, mówiącą wprost to co myśli i staraj się ją zrozumieć pomimo różnicy charakterów.
       Do szczęścia naprawdę nie potrzeba, aż tak wiele.

wtorek, 26 maja 2015

Ja nigdy bym Pani nie odesłał do gazu.

       Za każdym razem, zaraz po przebudzeniu, choćby nie wiem jak miała ciężka noc, jej nogi wiodą ją prosto do kuchni, a palec wskazujący prawej ręki jakby zupełnie odruchowo ląduje na przycisku włączającym czajnik. Sięga swój ulubiony kubek do kawy i w oczekiwaniu na wrzątek idzie jeszcze lekko po omacku do łazienki za pierwszą potrzebą. Siada na toalecie podpierając ciężką głowę dłońmi wspartymi przez łokcie na kolanach i myśli ależ ja współczuje facetom, że tak muszą od rana stać nad kiblem, gdy tymczasem ja wygodnie sobie siedzę. Podchodzi do umywalki, obmywa twarz letnią wodą i przez chwile patrzy w lustro bez słowa, a w myślach tylko sobie odpowiada i po co ci to głupia było, cały dzień na kacu, na własne życzenie. Kręci w geście rezygnacji głową, wychodzi z łazienki, gasi światło i zmierza w kierunku czajnika, aby zalać kawę bez której funkcjonować nie potrafi. Dolewa mleko, siada na swoim ulubionym blacie skierowana twarzą do okna. Odpala papierosa i w milczeniu delektuje się tą chwilą. W pewnym momencie, przypomina sobie coś co nie daje jej spokoju. Zeskakuje z blatu biegnie do sypialni, prawie gubiąc zęby na zakręcie i wybiera pierwszy na liście numer. Sygnał oczekiwania przeciąga się w nieskończoność, a ona podskakując na palcach jakby jej się chciało siku szepcze do siebie, odbierz, cholera odbierz no. W słuchawce nagle odzywa się głos młodej dziewczyny, która bez ogródek mówi, czy ciebie zupełnie powaliło, wiesz która jest godzina!? Z lekka lekceważąc pytanie swojej przyjaciółki rzuca do słuchawki, tak prawie południe, lepiej mi powiedz jak to się stało, że nie jesteś u mnie po wczorajszej imprezie!? W słuchawce głucha cisza. Nagle słychać odgłosy ziewania i przeciągania. Wreszcie zaczyna mówić, no co mam ci powiedzieć, pamiętasz tego blondyna przy barze? W sumie to powinnaś być mu wdzięczna, wpakował cię do taksówki i zapłacił za kurs, żebyś bezpiecznie wróciła do domu! Nie wierzyła własnym uszom. Tak, chyba, żeby mógł cie w spokoju przelecieć. Nie chce znać szczegółów, daj znać jak dojdziesz do siebie. Czerwona słuchawka i powrót na blat był teraz jej najlepszym pomysłem. Odpaliła kolejnego papierosa i bujała się niczym niedorozwinięta na blacie w rytmach swoich ulubionych piosenek. Prysznic, tak tego mi teraz trzeba. A że w głośnikach własnie odpalił się zupełnie przypadkiem Death Proof - Down in Mexico, nie pozostało jej nic innego jak w najbardziej erotyczny i kuszący sposób, tanecznym krokiem zrzucić bardzo skąpą koszulkę, tak zwaną nocną, i udać się do łazienki, aby tam pod prysznicem dokończyć to co zaczęła przed lustrem w przedpokoju. Dając sobie klapsa w prawy pośladek powiedziała, zmarszczek coraz więcej, ale tyłek nadal jędrny, więc czym ja się do cholery przejmuję, i jakby nigdy nic zaczęła skupiać się na sprawach życia codziennego. Szybki przegląd prasy, nowinki internetowe i już miała wstać kiedy jej telefon zawibrował, a w prawym górnym roku pojawiła się zielona dioda. O wstała księżniczka. Lepiej późno niż wcale. Chwyciła telefon zupełnie od niechcenia i lekko zamarła. Hej maleńka, widzimy się wieczorem? Z radości nawet lekko podskoczyła, bo wiedziała, że nikt jej nie widzi. Pewnie, że się widzimy, pomyślała i odpisała co proponujesz?

       Wieczór był stosunkowo ciepły jak na majowy i nawet nie zapowiadali deszczu, aczkolwiek w zaistniałej sytuacji chyba byłoby jej wszystko jedno. O 22 mieli się spotkać w najbardziej undergroundowym lokalu w tym mieście. Bardzo cieszyła się na to spotkanie, bo miała już dość imprez w modnych drogich klubach do których ciągnęła ją jej najlepsza przyjaciółka. Cieszyła się, że będzie mogła założyć na siebie to co chce, a nie to co powinna, bo inaczej jej nie wpuszczą. Dochodząc do wyznaczonego na spotkanie miejsca, zatrzymała się wyjęła z kieszeni papierosa i zaczęła w torebce szukać zapalniczki. Musiała wyglądać dość komicznie z papierosem w ustach i nosem w torebce, przeklinając przy tym jak stary żul. Już prawie straciła nadzieję, że będzie mogła ukoić nerwy przy pomocy tego trującego nałogu, kiedy nagle przed sobą ujrzała postać od pasa w dół, mówiąca do niej, taka ładna buzia, a tak brzydko mówi, chcesz ognia? Podniosła wzrok i otworzyła lekko buzię, co sprawiło, że papieros prawie wypadł jej na chodnik. Zawsze jednak miała dobry refleks, uśmiechnęła się i powiedziała, dzięki, tego mi było trzeba. Jak będziesz tyle palić, to niedługo się przekręcisz, dodał i odpalił swojego papierosa. Uśmiechnęła się do niego szczerze, ale z lekką ironią po czym razem udali się na imprezę. W klubie było ciemno i duszno, a w powietrzu unosił się gęsty dym papierosowy. Do tego niebieskie światło, które oświetlało salę było tak intensywne, że zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą okularów przeciwsłonecznych. Z resztą chyba nie ona jedna. Rozejrzyj się za jakimś miłym miejscem, ogarnę alko, powiedział i zniknął w tłumie. Miłym miejscem? Tak naprawdę wszystko mi jedno, możemy nawet usiąść na podłodze wymamrotała i w tym momencie dostrzegła idealną przestrzeń na spędzenie tego wieczoru. W niedalekiej odległości od parkietu, za filarem, który lekko ich zasłaniał, ale jednocześnie pozwalał na to, aby to szalone niebieskie światło delikatnie do nich docierało, stała stara dwuosobowa kanapa w kolorze żwiru, a przed nią mały metalowy stolik z butelką po piwie, która teraz służyła jako popielniczka, chyba. O tu jesteś, już myślałem, że cie nie znajdę, powiedział, na co ona szybko dodała nie oddalałam się od parkietu na wypadek gdyby naszła cie ochota na tańce. Odstawił piwo na stolik, spojrzał na nią robiąc groźna minę, tak wyglądał przy tym dość zabawnie, i dodał nigdy nie zobaczysz jak tańczę. Roześmiała się wniebogłosy i odparła skąd wiesz, że już nie widziałam? Bo gdyby to była prawda, raczej byś tu teraz nie siedziała. Odparł z lekkim żalem w głosie.

       Fakt, na tańce namówić go nie mogła, ale chyba nawet nie chciała z nim tańczyć. Podobało jej się, że w miejscu tak pełnym ludzi on zachowuje się, jakby nikogo poza nimi tam nie było. Spotkali paru znajomych, ale poza wymienionymi uprzejmościami, uściskami dłoni czy cmoknięciem w policzek nie trwało to dłużej niż minutę do trzech. Kiedy parkiet się zagęścił, a stosunek ilości pijanych ludzi do tych trzeźwiejszych był znacznie przeważający, nachylił się w jej kierunku tak, że na szyi poczuła jego ciepły oddech pachnący mieszanką piwa, papierosów i gumy balonowej, którą częstował ja cały wieczór. Lecimy do mnie czy do ciebie? Zapytał i kusząco poruszał brwiami, żeby nie poczuła się speszona, a w razie jej odmowy, mógłby to obrócić w żart, choć oboje wiedzieli, że odmowy nie będzie. Kto ci powiedział, że chcę gdzieś iść? Zapytała zupełnie serio. Speszył się i już miał zmienić temat, kiedy ona wybuchnęła śmiechem i dodała, chodźmy do ciebie, zapewne masz świetną kolekcję płyt, którą musisz mi pokazać. Popatrzył na nią lekko zmieszany, po czym dodał, płyt nie mam, a nawet gdybym miał zapewne i tak byś żadnej z nich nie przesłuchała i znowu zaczął ruszać brwiami uśmiechając się o wiele odważniej. Wstała, zabrała torebkę, nachyliła się nad nim tak, że nie mógł nie zauważyć jej delikatnego dekoltu, po czym powiedziała idę siku, za 10 min przed wejściem i nie czekając na jego reakcję odwróciła się na pięcie i poszła w kierunku toalet. Jedyna myśl jaka teraz przyszła mu do głowy, była na tyle nieprzyzwoita, że postanowił wstać wyjść na zewnątrz i w międzyczasie ostudzić nerwy paląc papierosa. Cholera ostatni, zaklął pod nosem i dostrzegł szyld sklepu nocnego.

czwartek, 21 maja 2015

Ja nigdy bym Pani nie odesłał do gazu.

     Och jak bardzo mi się marzy, aby w kilku prostych słowach, jak poeci w wierszach, opowiedzieć historię wielkiej miłości. Począwszy od pierwszych westchnień i spojrzeń kochanków po moment rozdarcia i panicznego strachu przed utratą drugiej połówki. Och jak bardzo podziwiam wielkich pisarzy za ich lekkość pióra i umiejętność doboru odpowiednich słów. Każde zdanie, każda fraza, każdy rym trafia w punkt i porusza mnie tak dogłębnie, że niekiedy nie potrafię się ocknąć i ze świata poezji wrócić do świata żywych. Och jakie to strasznie bolesne uczucie nie móc wyrazić za pomocą prostych słów swoich myśli, uczuć, pragnień, obaw. Tak bardzo czuję się pusta czytając piękne opowiadania i jednocześnie zdając sobie sprawę, że dokładnie to chciałam powiedzieć, ale zabrakło mi słów. A może to odwagi mi brak. Może boję się, że to co powiem zostanie zupełnie inaczej odebrane niż chciałam. Ale od kiedy to przejmuję się zdaniem innych.

       Och jak cudownie byłoby gdybym bez zbędnych frazesów umiała powiedzieć czym to wszystko co mnie teraz spotyka dla mnie jest. Bez przekleństw, bez zgryźliwości, bez... Bez całej tej niepotrzebnej otoczki, która tak naprawdę przysłania to co chcę powiedzieć.

       Och pomyślała i spojrzała w jego kierunku łapiąc się dosłownie na sekundę wraz z nim wzrokiem. Jednocześnie tak bardzo się speszyła, że nawet nie wiedząc kiedy patrzyła już zupełnie w innym kierunku, mając nadzieję, że on tego nie dostrzegł, ewentualnie speszył się jak ona i dlatego teraz towarzyszy im głucha cisza zakłócona przez miejski szum ulicznych korków. Pomyślała każdy gdzieś pędzi, każdy się do czegoś śpieszy, a przecież tak cudownie jest się zatrzymać na chwilę, złapać oddech i zatracić się w samym sobie bez opamiętania trzymając przy tym stęsknioną dłoń drugiej osoby. Pomyślała i nie wiedząc kiedy z jej oczu popłynęła jedna słona łza. Szybko przetarła rękawem swojego szarego swetra policzek, udając, że to kropla deszczu ni stąd ni zowąd pojawiła się na jej twarzy. Chyba będzie padać, powiedziała i wstała otrzepując spodnie na pupie od piasku i trawy. Popatrzył na nią dalej siedząc na krawężniku i zapytał z tym swoim błyskiem w oku to gdzie lecimy maleńka? Stała z otwartą buzią, tak jej się zdawało, a już na pewno z wybałuszonymi oczami, a przez jej głowę przeleciały setki odpowiedzi. Nie czekając dłużej na jej słowa, wstał, zabrał resztę wina do plecaka, złapał ją za rękę i zaczął iść niemal ciągnąc ją za sobą, po czym dodał znam fajne miejsce, zaufaj mi. Wszystko to wydarzyło się tak szybko i nieoczekiwanie, że nie zdołała nawet nic powiedzieć. Jedynie echem w jej głowie odbijały się jego słowa, które teraz wylewały się z jego ust jakby bez opamiętania. Opowiadał jej o wszystkim po trochu, tak jakby bardzo chciał, aby ona o tym wiedziała. Jakby chciał, aby go poznała bliżej. Ale po co, pomyślała i odwróciła się za siebie, jakby przypomniała sobie, że coś pominęła i musi wrócić aby to zabrać. Zatrzymał się, spojrzał na nią i chyba dostrzegł ten niepokój w jej oczach, który wylewał się z jej serca na chodnik tuż przed nim. Mała wszystko okey? Zapytał niepewnie, złapał ją w pasie i poczuł jak w tym samym momencie bierze głęboki wdech i rozpycha klatkę piersiową nową dawką powietrza tak łapczywie, że chyba zaraz pęknie. Uśmiechnęła się, zaciskając oczy tak mocno, aby żadna kropla łez z nich nie wypłynęła, już nigdy. Zabierz mnie tam gdzie nie będzie miejsca na pośpiech, na strach przed utratą chwili, bo każda chwila nie będzie miała końca. Zabierz mnie stąd bo... Kiwnął twierdząco głową i objął ją ramieniem wyznaczając dalszy kierunek wędrówki. Spojrzała na niego i widziała w jego oczach, postawie ciała i ruchach dumę. Dumny był, bo w swoich dłoniach trzymał drugą istotę. Trochę mniejszą i może nawet bardziej zagubioną niż on sam, ale co ważniejsze polegającą na nim. Zadziwiające, pomyślała, jak to facet zyskuje pewność siebie, kiedy czuje na plecach ciężar odpowiedzialności, słodki ciężar. Stanęli, spojrzał w górę, a ona śledziła jego wzrok. Jeszcze te kilkanaście schodków i jesteśmy na miejscu, dasz radę? Zaśmiała się, śmiechem tak szczerym i głośnym, że zrobiło jej się głupio. Znowu ten rumieniec, pomyślała i uwolniła się z jego ramion, aby jako pierwsza pokonać tą przeszkodę i poznać to cudowne miejsce, w którym spędzi dziś, a może nie tylko dziś, część swojego życia. Dotarła na szczyt. Rozejrzała się niepewnie. Spojrzała w prawo i dostrzegła w oddali miejski zgiełki. Samochody, tramwaje, autobusy i ludzie. Wszystko dudniło życiem, wszystko nadawało swój rytm, taki spójny, jednolity, a zarazem męczący i przytłaczający. Spójrz w lewo,powiedział, a ona zupełnie jakby rzucił na nią zaklęcie odwróciła głowę i dostrzegła to czego nigdy w życiu by się nie spodziewała. Na twarzy poczuła delikatny powiew majowego wiatru i ostre promienie słońca przebijające się jakby na siłę, przez korony drzew. Stała tak przez chwile i nie mogła uwierzyć własnym oczom. Pod jej nogami rozpościerała się piękna zielona trawa, jakby ją ktoś farbą pomalował. Była soczysta i tak intensywnie pachniała, że przez chwilę nie mogła złapać regularnego oddechu. Uderzyło ją to jak skwar, który towarzyszy ci po przespaniu letniej nocy w namiocie. Chce ci się spać, ale nie możesz już dłużej znieść tej duchoty, która jest tak silna, że niczym poparzony wybiegasz z namiotu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Mówiłem, że jest spoko, powiedział, chwycił ją za dłoń i zaczął biec przed siebie. Gdy dotarli na miejsce, jak jej się zdawało, zatrzymał się, zrzucił plecak z ramion, rozłożył ramiona i powiedział uwielbiam to miejsce, czuję się jakby nie istniało w tej chwili nic innego. Jej oczy zaszły łzami i uśmiechając się do siebie powiedziała dziękuję, że mnie tu zabrałeś. Spojrzał na nią i dodał dla Ciebie wszystko maleńka. Usiadł na trawie, wyjął z plecaka wino i maleńki pakunek zawinięty w sreberko. Trzymaj, fajnie jest czasem odlecieć, niestety gorzej się wraca, ale warto. I niewiele myśląc zatracili się razem w tej chwili. On dalej opowiadał jej o sobie, ona lekko zawstydzona jedyne na co umiała się zdobyć to pojedyncze pytania bądź zdawkowe uśmiechy. Była szczęśliwa, wreszcie czuła się dobrze i bezpiecznie, kiedy on był w pobliżu. Wtedy zrozumiała, że nie liczy się nic poza tymi chwilami. Wtedy też wydarzyło się to czego najmniej się spodziewała. Zamilkł. Spojrzał w jej kierunku lekko pijanym wzrokiem i powiedział, opowiedz mi coś o sobie, coś czego nikt nie wie. Zamarła. Nie wiedziała co zrobić, tak bardzo nie lubi mówić o swoim życiu, a już w szczególności nie komuś kto jej się podoba. Jezu co on sobie o mnie pomyśli jak teraz nic nie powiem, nie mogę przecież milczeć, pomyślała i niewiele myśląc zrobiła coś co do tej pory w jej życiu się nie zdarzyło. Pocałowała go, delikatnie i namiętnie jednocześnie, po czym odsunęła się od niego, aby spojrzeć jaka jest jego reakcja i kiedy zobaczyła, że nadal ma lekko przymrużone oczy, dodała świetnie całuję.

poniedziałek, 11 maja 2015

Nie czekasz na mnie ostatnio z zębami.

       Powiedział i spojrzał na mnie tymi maślanymi oczami. Zabrzmiało to jak jakiś wyrzut z jego strony w moim kierunku. Prawda jest jednak nie do końca taka. Bo co jeśli ostatnimi czasy stałam się bardziej niecierpliwa niż zwykle? Co jeśli czekanie już mi się znudziło? Całe życie na coś czekam. Na pierwszy dzień w szkole, na pierwsze wakacje, na to, aż będę dorosła. Czekam na wiosnę i lato przez całą jesień i zimę, na wolny weekend po ciężkim tygodniu pracy. Czekam aż wrócisz do domu i będę mogła Ci powiedzieć na co czekałam cały ten dzień. Czekam na miłość, na seks i na sen. Czekam, aż mnie przytulisz, weźmiesz w ramiona i powiesz, że jestem Twoja na zawsze, na stałe, na resztę życia, aż się cali pomarszczymy ze starości i będziemy uśmiechać się do siebie szczerbaci, ale szczęśliwi. Czekam, aż wreszcie będziesz mnie chciał, aż będziesz miał odwagę i wewnętrzną siłę, aby zaproponować mi wspólne życie, tak po bożemu jak to babcia ma w zwyczaju mawiać. Czekam, aż któregoś dnia stanę w drzwiach ze łzami w oczach z tym małym pudełeczkiem na buty i wiem, że nie będę musiała już nic więcej mówić, bo już tyle razy o tym mówiliśmy. Czekam na jakiś przełom, małą odmianę, bo zamiast cieszyć się tym co jest tu i teraz ja ciągle na coś czekam. Odbiera mi to radość życia, spędza sen z powiem i ostro daje w kość. Co gorsza wiem, że jeżeli nawet się na coś doczekam, to będzie to radość chwilowa. Radość szczera, głęboka i szalona, ale na moment. Mówi się, że im dłużej się na coś czeka, tym większa jest później przyjemność, ale co to da, że dłużej poczekam z myciem zębów? Tylko moja próchnica będzie miała z tego ubaw zżerając mi zęby od środka.

       I wcale nie chodzi mi o to, że czekać mi się nie chce, bo zawsze mam tak, że gdy doczekam się już czegoś to na jego miejsce wskakuje inna chęć, potrzeba czy zachcianka. Może to teraz wydać się dziwne i uznasz, że coś ze mną jest nie tak, bo ciągle czegoś chcę, ale przecież już taka ludzka natura jest, że każdy w swoim życiu na coś czeka. Z upływem lat i z biegiem czasu, śmiało mogę stwierdzić, że czasami czekanie się opłaca. No chyba, że czeka się na najgorsze. Bo chyba nie ma nic gorszego niż świadomość, że to co przed nami wcale nie przyniesie nic dobrego. Choć w gruncie rzeczy buduje to naszą osobowość, kształtuje charakter i dodaje sił. Wiadomo, jak wszystko w życiu tak i czekanie ma swoje plusy i minusy.

       Więc czekam. Czekam na te wspólne słoneczne poranki i te ciepłe szalone noce. Czekam, aż woda się zagotuje i będę mogła zalać poranna kawę. Czekam, aż się obudzisz i pierwsze co powiesz to dzień dobry maleńka. Czekam, aż przeciągniesz się na łóżku, wstaniesz, podejdziesz do okna i powiesz to będzie dobry dzień. Czekam, aż usiądziemy rano przy stole i zjemy śniadanie. Czekam, aż wrócisz z miasta, bo musiałeś załatwić ważne niecierpiące zwłoki sprawunki. Czekam, aż znowu mi powiesz coś sprośnego i kolejne długie chwile spędzimy na pieszczotach. Czekam, aż zrobisz głupią minę, powiesz coś śmiesznego i razem będziemy śmiać się do łez. Czekam, aż skończymy pracę i będziemy mogli wreszcie cieszyć się sobą. Czekam, aż pójdziesz z kolegami na wódkę, abym miała wreszcie trochę spokoju. A później będę czekać w nerwach, aż wrócisz, zabijając czas kolejną butelką wina z przyjaciółkami. Czekam, aż na telefonie pojawi się zielona dioda oznaczająca nową wiadomość od Ciebie, mam nadzieje, o treści małpo! 

       Czekam i w tym czekaniu niemal się zatracam. Czekam bo wiem, że warto czasem czekać. Czekam bo innego wyjścia zazwyczaj nie ma. Czekam bo cierpliwość jest cnotą, a innej przecież już nie mam. Czekam...

       A nienawidzę czekać.

piątek, 8 maja 2015

Breathing doesn't help.

       Nie wie Pan przypadkiem gdzie mogę znaleźć wczorajszy dzień? Uciekł mi tak niepostrzeżenie przez palce, jak mokry piasek nad morzem, kiedy go mocniej ściskam on szybciej ucieka, zwiał jak złodziej ze sklepu zabierając ze sobą mój cenny czas. A przecież tak mało tego czasu ostatnio mam. Pan też wydał się lekko zmartwiony, gdy w pośpiechu wychodząc od Pana, rzuciłam jedynie gdzieś w przestrzeń przedpokoju pa, do jutra i chyba nawet coś Pan odpowiedział, chyba, bo myślami już biegłam do tramwaju.

       Niekiedy jak wracam do domu, a Pana w nim nie ma, łapię się na tym, że szukam jakichś Pana pozostałości. Nie żebym szukała jakiejś zwady czy pretekstu do awantury, szukam natomiast czegoś co pozwoli mi jakoś wytrwać w oczekiwaniu na Pana. I całe szczęście ma Pan to do siebie, że zostawia różne części garderoby w różnych częściach mieszkania (nie, skarpetek nie wącham - tak w woli jasności) jakby specjalnie, żebym się nieźle natrudziła zanim je odnajdę. Najbardziej przypadają mi do gustu Pana bluzy, lekko za duże, w różnych odcieniach szarości, w dobrym guście i skropione obficie tymi Pana perfumami, które doprowadzają mnie do furii. I chyba dobrze, że nie wie Pan do końca jak one na mnie działają. Schemat zazwyczaj jest ten sam. Wyprowadzam psa na spacer korzystając z okazji, aby po raz ostatni tego dnia zaczerpnąć świeżego powietrza, nie, późniejsze przesiadywanie na balkonie się do tego nie zalicza. Wracam, zdejmuje ubranie, które zawsze krępuje moje ruchy i wchodzę pod prysznic zmywając z siebie cały brud tego dnia. Niesamowite uczucie. Pan też tak ma, że kiedy Pan się wyciera świeżym, pachnącym ręcznikiem odzyskuje Pan wszystkie siły witalne, które drzemały w Panu niemal cały dzień? Wcieram w ciało wszystkie możliwe balsamy, aby wydawało się jeszcze bardziej kuszące i ponętne dla męskiego oka. Dla Pana oczu w zasadzie, bo lubię jak iskrzy w nich namiętność. I wreszcie nadchodzi ta upragniona chwila. Bezszelestnie wręcz, wsuwam na swoje ciało, spragnione Pana dotyku, namiastkę Pana, chwilowy substytut bez którego chyba już istnieć nie potrafię. Taka rutyna. Choruję wie Pan? Kiedy nie czuję Pana blisko i kiedy muszę długo czekać na spotkanie z Panem. Nie jest to chyba do końca normalne. Tak mi się zdaje, bo nikt z mojego bliskiego otoczenia nigdy tak nie miał, a może zwyczajnie nikt o tym nie mówi, żeby nie wyjść na człowieka niespełna rozumu. A ja się łudzę. Łudzę się, że i Pan tak ma. Nie. Nie czekam aż mi Pan to powie. Jeśli tak jest sama to dostrzegę. Wie Pan co dzieje się później? Później się kładę, zazwyczaj gdzie popadnie. Na kanapie, na stole, na podłodze i tak tkwię w bezruchu zaciągając się resztkami Pańskiego zapachu, jak narkoman, który wie, że to ostatnie chwile odlotu i staram się wykorzystać każdą sekundę tej dziwnej ekstazy, uważając przy tym, aby nie stracić ani jednego wdechu ani jednej chwili. I tkwię w tym zawieszeniu jakiś czas. Zależy to zazwyczaj od tego jak ciężki był ten dzień i jak długo już Pana nie ma.

       I wie Pan co? Może i dziwnie to wszystko zabrzmi dla kogoś, kto zupełnie przypadkiem tu zajrzy, przeczyta i pomyśli co za bzdury, i w sumie jakoś mało mnie to dziś interesuje, bo generalnie nie obchodzi mnie zdanie niczyje. No może z wyjątkiem Pańskiego, nie wiem nawet czemu tak się dzieje. Jakby mi ktoś przy Panu jakąś blokadę w mózgu aktywował i przestaję trzeźwo i logicznie myśleć. Czuję się wtedy dziwnie spokojnie, ale i dostrzegam w sobie silne podekscytowanie. Wie Pan jak to jest? Każdą kończyną, po jej same końce. Targają mną skrajne uczucia. Dodam jedynie, że są one skrajnie pozytywne.

       Umówmy się proszę. Namawiam Pana na spotkanie. W przelocie gdzieś, nagły uścisk dłoni, otarcie się ramieniem o Pana ramie. Może nawet uda mi się zatrzymać Pana wzrok na dłużej. Na tyle długo, że wreszcie mnie Pan dostrzeże. Nalegam wręcz. Niech mnie Pan uwolni od tej dziwnej rutyny. Niech mi Pan poświęci jeden wieczór choćby, w tygodniu. Pan tak pięknie opowiada, przechwala się wręcz ile to Pan nie przeżył i kogo nie poznał imponując mi tym bez przerwy. I chcę, a nawet pragnę poznać ten świat z Pana opowieści, którymi mnie Pan tak namiętnie karmi.

       Bo wie Pan, tak to już jest, kiedy pozna się kogoś na tyle blisko, jak ja znam Pana, wtedy zaciera się ta niewidoczna granica między dwojgiem ludzi i jestem już tylko ja i Ty. Czujemy się dziwnie przez chwile, takie to nienaturalne, aby o kimś mówić mój czy moja, jak o rzeczy, którą się w sklepie kupiło. Ale czyż nie jest przyjemniej wracać do domu ze świadomością, że to własnie Ty na mnie czekasz?

piątek, 1 maja 2015

Kuszę los.

       Kuszę los, bo kusić od zawsze lubiłam. Kuszę Pana, bo był Pan moim losem, a może nadal Pan nim jest. Pokusić bym się mogła o stwierdzenie, że i Pan mnie nadal kusi, jednak kusi mnie Pan do złego. I chodzę teraz i się głośno zastanawiam czy to tylko gra słów i czy z tego kuszenia coś jednak będzie. Musi Pan zrozumieć, mieć na uwadze, że nie wolno Panu, a raczej Pan nie powinien tak mnie kusić po czym udawać, że Pan wcale tego nie robił. Jak mniemam przecież nigdy Pan nie chciał, żebym myślała o Panu Zimny Drań. 

       Kusi mnie, żeby Panu o tym wszystkim powiedzieć, ale musiałby Pan chcieć mnie wysłuchać, a tymczasem nie dość, że Pan nie słucha to nawet nie stara się udawać, że słuchać powinien. Powiem Panu jedynie, w nadziei, że weźmie Pan to sobie do serca, ewentualnie schowa głęboko w kieszeni i będzie nosił to cały czas przy sobie, że od zawsze kusił mnie Pan jak nikt inny. Kusił Pan chyba nie do końca świadomy, że wyjdzie z tego kuszenia coś tak poważnego. Proszę tylko niech Pan sobie nie myśli, że nie na rękę była mi ta cała kusząca sytuacja, wręcz przeciwnie. Jak każdej pannie lekkich obyczajów schlebiało mi, że Pan taki wytworny w swych słowach i elegancki w swych gestach skusił się, aby to mnie włączyć w swój plan kuszenia świata i zrobił Pan to tak skutecznie, że jest mi aż wstyd, że dałam się tak Panu podejść. Przez jakiś czas później robił to Pan dość systematycznie. Kusząco mnie Pan budził, wślizgując się pod kołdrę i smyrając delikatnie piętami po stopach. Kusząco mi Pan szeptał sprośne teksty do ucha, żebym szybciej zwlekła się z łóżka, choć to rzadko się udawało, kiedy już Pan pod tą kołdrą był. Kusząco zalewał Pan kawę rano mlekiem, abym szybciej się obudziła i podziwiała Pana w dalszym kuszeniu. Kusząco Pan wbijał jaja na patelnię, dosypując świeżo przystrzyżony szczypiorek, jakby go Pan zerwał z ogródka pod blokiem. Kusząco całował mnie Pan w czoło i powtarzał wszystko ma zniknąć. I zawsze się zastanawiałam co Pan tak do końca ma na myśli. Przecież ja nie chcę, żeby Pan zniknął. A czasem jak pomyślę, tak bardzo intensywnie, to wydaje mi się, że własnie Pan mi znika. Widzę Pana jeszcze, dostrzegam Pana zarys, kształt ramion, tych które do dziś mnie tak kuszą, że muszę spać daleko od Pana, bo kusi mnie, żeby Pana dotknąć, ale nie chcę, żeby pomyślał Pan sobie o mnie wariatka. Bo kiedyś sam Pan kusząco nakłaniał, abym Pana tak dyskretnie posmyrała tam gdzie lubi Pan najbardziej, za uszkiem, po pleckach czy dupce. Pokusić bym się mogła o stwierdzenie, że w całej tej sytuacji strasznie mnie Pan oszukał, bo najpierw mnie Pan kusił i namawiał do tych wszystkich sprośnych słów i gestów, a teraz Pan z kuszenia zrezygnował i co gorsze mi też kusić nie pozwala, a ja przecież lubię kusić Pana.

       Kusi mnie, a nawet cholernie, bym rzekła, mnie kusi żeby jakoś Pana zmusić, nakłonić do dalszej kooperacji. Mam nawet takie fantazje, żeby Pana przywiązać, rozebrać i kusić, kusić, kusić, ale przecież w tak stresującej sytuacji wcale nie będzie Pan miał ochoty skusić się na moją pokusę. Więc zachodzę w głowę i snuje wielki plan, żeby to całe wzajemne kuszenie nie poszło na marne. Niechże Pan się skusi i dłużej nie opiera, bo z przykrością stwierdzam, że nie należę do kusicieli wytrwałych. Przecież Pan wie jak strasznie jest kusić kogoś bez efektu, kiedy ten ktoś kuszony odwraca się plecami bez słowa, wypina pośladki i kusi, ale jednocześnie nie pozwoli aby ktoś się na jego wdzięki pokusił. A może własnie Pan nie wiem jak to jest i sprawdza, prowadzi jakieś tajne badania, a mnie raczej traktuję już jako eksperyment naukowy i wykorzystuje moje ogromne chęci kuszenia. Ależ proszę Pana tak nie można, to się nie godzi aby mnie w tym wszystkim tak perfidnie wykorzystywać i udawać, że mnie to nie dotyczy, bo to są tylko Pana badania.

       Pokuszę się jedynie o dość odważne stwierdzenie, żeby Pan przestał, opanował się w swych działaniach i spojrzał na mnie tak kusząco jak wtedy kiedy jeszcze moje kuszenie Panu nie przeszkadzało. Jak wtedy kiedy wręcz się Pan domagał, abym kusić Pana nie przestawała. Kiedy sam Pan nalegał i namawiał mnie na dotykanie Pana twarzy, ramion i brzucha. Niechże się Pan opamięta i porzuci te dziwne badania, które muszę przyznać nie najlepiej wpływają na jakość moich włosów, skóry i paznokci, nie wspominając już o moim stanie psychicznym. Niech Pan zaprzeczy i powie, że to wcale nie było żadne doświadczenie naukowe czy eksperyment. Niech Pan wróci normalnie po ludzku tak do domu, gdzie ja już będę kusić Pana swoimi wdziękami spod pierzyny, a Pan wślizgnie się do mnie bezszelestnie i znowu zacznie mnie kusić swoimi szeptami i tymi cholernie kuszącymi ramionami. I niech Pan nigdy nie zaprzestaje w swych działaniach kuszenia mej osoby, bo czy tak zupełnie na poważnie zapomniał Pan jak kusząco jest kiedy wzajemnie się kusimy? W przeciwnym razie nie pozostawi mi Pan wyboru i będę musiała się wypisać z tego przedsięwzięcia, eksperymentu czy badania, choć po dziś dzień nie wiem kiedy podpisałam zgodę, aby brać w tym udział.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Naszła mnie ochota.

       Jak wstaję rano, czasem najdzie mnie ochota, by zrobić coś głupiego choć czasem wyjdzie z tego coś naprawdę porządnego. I dziś z takim przekonaniem wstałam z łóżka, co nie często mi się zdarza, a cała sztuka polega na tym, aby wytrwać w tym postanowieniu do dnia końca. Nie będzie to proste zadanie, gdyż dzień dziś przede mną niemiłosiernie długi, lecz nie warto się poddawać bo kto nie ryzykuje, nie pije szampana. A i to przewidziałam w swoich planach na dziś, kupię wino to postanowione, tylko czy znajdę kompana, czy znów mam pić sama? Rzadko kto chce pić w środku tygodnia, czy na początku, większość znanych mi ludzi pije tylko w weekendy, zazdroszczę im, bo ja nie wiem co to wolny weekend. A może Pan da się namówić na wspólne picie? Chociaż ciężko nazwać piciem sączenie połowy kieliszka wina przez cały wieczór. Nie mniej jednak proponuję, bo kto pyta nie błądzi, chyba że mi Pan odmówi, co jest raczej dość pewne, pewnie wtedy zbłądzę, bo zazwyczaj tak się dzieje po wypiciu większej ilości wina. Nalałam już nawet dwa kieliszki, mając nadzieję, że nie zmarnuje Pan ani kropli tego trunku, no bo już polane, a Pan tylko krzywo spojrzał, pokręcił nosem jakbym chciała Pana otruć i odwrócił się na pięcie jakby się obraził, że nie pamiętam jeszcze iż za winem Pan nie przepada. Więc jak mam wytrwać w trzeźwości kiedy takie wyzwanie przede mną? A co mi tam, będę sączyć powoli, nie duszkiem jak zwykle w zwyczaju mają żule pod monopolowym. Tylko niech nikt sobie nie myśli, że na tym moja inwencja twórcza się kończy, bo prawda jest taka, że plan był zupełnie inny, ale Pan mi go zepsuł tą zgorzkniałą miną. A zatem może jeszcze nic straconego. Jest szansa, aby ten grymas osłodzić. Zawsze był Pan łasy na słodycze, istnieje zatem możliwość, że tym razem mi Pan nie odmówi.

       Wracając do domu po drodze zawsze mijam sklep z szyldem krzyczącym niemalże U Nas Wszystko. I ciężko mi to zrozumieć, bo jak wszystko można kupić w jednym sklepie? Zagadka jednak szybko się rozwiązała. Ktoś zupełnie przypadkiem zapomniał dopisać Wydasz. Odchodząc od kasy poczułam się biedna, ale mama od zawsze mówiła przyjemności kosztują. A ja dziś miała, wielka ochotę na przyjemności , ostatnio często mam, a czasu ani towarzysza brak na ich realizację, więc kuszę Pana, może da się Pan skusić.

       Podwijam rękawy i w pocie czoła wychodzę z siebie, aby już się Pan na mnie nie dąsał, że nie znam się  na Pana guście kulinarnym. Choć w rzeczy samej chyba się nie znam. I do dziś nie wiem czy większą radość sprawia mi mieszanie w garach, czy Pana zaskoczona mina, kiedy na stół wjeżdża coś co do cna przypomina danie z czterogwiazdkowej restauracji. Więc tłukę te jaja na kwaśne jabłko, rozsypując mąkę po całej kuchni w nadziei, że ktoś to po mnie posprząta. Ewentualnie rozniesie się po całym domu i odbije się echem od ścian. Są też wszędzie odciśnięte moje palce, które uprzednio usmarowałam masłem, przypadkiem oczywiście, żeby poszło jak po maśle. Ale przecież to nie moja wina, tak w przepisie piszą, żeby włożyć całe serce, to przepis się uda. Pomyślałam zatem, że nie mądre jest mieszanie do tego uczuć, więc użyłam palca, bo przecież jego można użyć zawsze, jak się ma potrzebę zaspokojenia.Wkładam do pieca uformowaną masę, która po wyjęciu powinna przypominać ciasto, czy spód do ciasta, siadam przy stole i odliczam te dwadzieścia pięć minut nie spuszczając oka z zegarka, żeby żadna minuta mi nie uciekła i spijam to czerwone wino, bo przecież w takim tempie to do rana go nie skończę. Chciałam nawet coś Panu opowiedzieć, umilić ten czas oczekiwania, ale Pan wcale słuchać nie chce albo to mi się znudziło tak gadać bez sensu. Piekarnik wyłączam, trzy razy sprawdzając żeby przypadkiem mnie i Pana przed deserem nie wystrzeliło w powietrze, bo z dwojga złego chyba lepiej już po, o ile w ogóle. Chwiejnym lekko krokiem podchodzę do blatu by ubić tak zwaną masę czy krem do ciasta. Udało mi się niestety, zbić kolano tylko, gdyż w międzyczasie tak zwanym zapomniałam zamknąć szufladę . I szlag by to trafił, jak mniemam to chyba właśnie tak skwitowałam ten cały incydent i wzięłam się wreszcie za pracę, która miała być przyjemnością, a póki co daje mi w kość. Poddać się jednak nie mogę bo pomyśli Pan, że żadnej sprawy nie umiem dokończyć, w sensie tej co zaczęłam, choć nie wiedzieć czemu, bo Pan przecież zawsze dzięki mnie kończył. Mieszając składniki spojrzałam w okno, a że było już ciemno w odbiciu zobaczyłam moją osobę, choć ciężko to co ujrzałam nazwać człowiekiem. We włosach miałam resztki serka homogenizowanego jak sądzę, zupełnie nie wiem skąd one się tam wzięły, a na twarzy mąkę, która teraz do cna przypominała kiepskiej jakości barwy wojenne.

       I to może dlatego Pan tak niechętnie ze mną rozmawia i unika kontaktu skoro wyglądam jakbym szła na wojnę z Panem albo do tej wojny się teraz szykowała. Na znak rozejmu wychylam się lekko z kuchni machając białą ścierką w Pana kierunku , ale Pan znowu źle odbiera moje sygnały i pyta czyś ty zgłupiała, nie masz już gdzie trzepać tej ściery? I przez chwilę myślę, że chyba faktycznie jestem głupia, bo ciasto musi odstać trzy godziny w lodówce, żeby się ponoć lepiej ściągnęło. A to w sumie dziwne wszystko, w sprawach damsko-męskich nie zdarza się, aby ktoś czekał tyle czasu do ściągnięcia portek. Zazwyczaj dzieje się to szybciej.

       Nie mniej jednak zasmuca mnie przez to fakt , że nie uda mi się dziś zmienić tego Pańskiego grymasu na twarzy, a tak się starałam, i że pójdzie Pan spać z taką miną i już Panu tak zostanie na kolejny dzień, tydzień czy miesiąc. I nie doceni Pan moich starań, choć były duże, bo zapewne liczył Pan na efekty, których na ten moment brak. I już nigdy Pan o mnie nie pomyśli jak o dobrej gospodyni, a raczej marnej kurze domowej u której nawet na deser doczekać się nie można i nie daj boże trafi Pan na taką co się w kuchni lepiej odnajduję i do niej będzie Pan chodził na deser, bo przecież Pan tak lubi słodycze.

środa, 29 kwietnia 2015

I promise.

       You promise, she promise, everybody promise. Czyli generalnie rzecz ujmując składanie obietnic stało się w naszym życiu tak naturalne jak mówienie dzień dobry osobie którą znamy (taki odruch bezwarunkowy). I tu z przykrością stwierdzam, że często są to obietnice bez pokrycia. Dlaczego tak się dzieje? No bo właśnie chcąc kogoś uspokoić, uśpić jego czujność obiecujemy mu coś i przez jakiś czas mamy tego kogoś kolokwialnie mówiąc z głowy. Niestety dla obojga nie jest to dobre rozwiązanie. I nie ma tu znaczenia co obiecujesz. Ważne jest, że robisz to dla własnej korzyści i z całkowitą premedytacją, bo wiesz, że tej obietnicy nie dotrzymasz.
       I teraz ci wstyd bo się wydało, mam rację? Ale nie o wstydzie będziecie teraz czytać, bo o tym już przecież było (a nie lubię się powtarzać). Teraz będzie o tym co dzięki twoim obietnicom przeżywa ta druga osoba (którą w każdej chwili sam się możesz stać). O ile się nie mylę to po długich pertraktacjach, ewentualnie po głośnej awanturze jesteś już tak wszystkim zmęczony, że zaczynasz obiecywać (albo groźby ze strony osoby pokrzywdzonej wydały się na tyle realne, że już wolisz się podłożyć i obiecać wszystko co chce), aby tylko oszczędzić sobie dalszych potyczek słownych. A później, będzie czas żeby się zastanowić co później. Co w tym momencie dzieje się z osobą, która wreszcie dostała to czego chciała, czyli obietnice (niestety bez pokrycia, ale o tym jeszcze nie wie). Policzki jej płoną, nie do końca jeszcze ochłonęły po tym słowotoku, który wyleciał jej z ust. Ciało lekko drży, adrenalina skacze po organizmie i w tym momencie bardzo powoli jej mózg zalewa studząca wszystko powoli jedna myśl - OBIETNICA. Nie da się tego zatrzymać. Przez jej głowę przelatują setki myśli, coś typu: "obiecanki, cacanki", "obiecał i co, i już?", "nie wciskaj mi tu kitu", "obiecał, obiecał, OBIECAŁ!". No to teraz już musi być okey. I w gruncie rzeczy jest bo każdy dostał to czego chciał. Żyjecie sobie spokojnie w swoim idealnym świecie, borykacie się z problemami życia codziennego, aż tu nagle dopada cię myśl "a może... przecież się nie dowie, wie że obicałem, oj no raz można". Tyle, że na jednym razie się nie kończy więc zatracasz się w tym coraz bardziej, a co istotniejsze musisz być ostrożny, bo jak się wyda to przecież pamiętasz co mówiła? "Nie dowie się, przecież mi ufa, a ja jej obiecałem. OBIECAŁEM". I tak sam ze sobą prowadzisz ten smutny dialog i dla przykładu odpalasz kolejnego papierosa podczas jej nieobecności chowając paczkę fajek tam gdzie nigdy nie będzie szukała. Któregoś jednak dnia po jej wyjściu do pracy zupełnie nieświadomie wyłączasz budzik i dalej zatracasz się w swoim śnie. Nagle przeszywa cie zimny dreszcz i już wiesz, że coś jest nie tak. Zaspaleś. Rezygnujesz z prysznica na rzecz śniadania, a żeby ukoić nerwy przez twój mózg przebiega myśl "stary, usiądź zapal". Patrysz na zegarek, dobra zdążysz. Delektujesz się tą rozkoszną chwilą i wtedy przypominasz sobie, że w zasadzie musisz już wyjść. Zapominając o obietnicy odgaszasz peta pod kranem i wyrzucasz do kosza. I tu rolę odgrywa już tylko przypadek. Jeżeli ona wróci do domu przed tobą, ale będzie cholernie zmęczona, to jej nogi nie zawiodą jej do kuchni, a raczej do łóżka, ale jeżeli ma w planach posiedzieć przy garach no to mój drogi już po tobie. Uświadamiasz sobie to jednak dużo za późno i już wiesz, że do momentu, aż przekroczysz próg własnego domu nie będziesz do końca pewny czy już masz przejebane czy tym razem się udało.
       I chciałoby się powiedzieć, stary po co ci to było? A no jak to mówią, jest ryzyko jest zabawa. Na twoje nieszczęście ona wybrała drugą opcję, na szczęście. Wyobraź sobie jej zdziwienie kiedy to otwiera kosz na śmieci aby wyrzucić metkę odciętą z nowo zakupionej seksownej bielizny (chciała ci zrobić niespodziankę, bo przecież tyle dla niej poświęcasz) i zamiera. Jej ciało znowu zaczyna szaleć i wysyłać miliony sprzecznych sygnałów. Z jednej strony chce jej się płakać, z drugiej jak byś był w domu to pewnie by czymś w ciebie rzuciła, a co najgorsze dociera do niej jaka jest bezsilna. Jak mało od niej samej zależy.Teraz przez ten cały czas bije się z myślami i próbuje zrozumieć jak to się stało. "Przecież obiecał. OBIECAŁ!"
       Porzucam przykład papierosa, co nie oznacza, że jest on mało ważny, ale w porównaniu z innymi obietnicami wypada dość szaro. I tak w gruncie rzeczy nie chodzi o to co do czego składałeś obietnice, ale że ją złamałeś. Teraz już nic nie zależy od ciebie, no może jedynie to jak bardzo oszukana osoba cię chce, bo jeśli chce cię mimo wszystko, to problem z głowy, przytulisz, pogłaszczesz i zapomni. No cóż, gratuluje. Czasami jednak jest tak, że osoba z którą jesteś owszem kocha cię ponad wszystko, ale bardziej szanuje samą siebie i dane ci słowo, że jeszcze raz i to będzie koniec. Bo nawet jeżeli jakimś cudownym sposobem przekonasz ją, żeby ci wybaczyła to już ci nie zaufa, wcale nie dlatego, że ją raz okłamałeś, ale wiemy wszyscy jeżeli raz to zrobiłeś to zrobisz to znowu i znowu, jeśli nie zrozumiesz, że kolejnej szansy nie będzie. I nie ma na to rady przecież taki już jesteś. Tyle,że nie każdemu takie tłumaczenie pasuje. Nie każdy chce żyć ze świadomością, że całe życie będzie musiał mieć oczy szeroko zamknięte (przymykając je na twoje obietnice).
       Ja nie chcę. Ja, nie pozwolę na to, aby ktokolwiek, w jakikolwiek sposób i w jakimkolwiek temacie mnie okłamywał. Bo prawda jest taka, że chyba bardziej niż kurwami gardzę kłamcami. Serio.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Chcę kiedyś kogoś zatrzymać.

       I życie dorosłe miało być łatwe i proste. Gdzie decyzje podejmuje się tak banalnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tyle ze moja różdżka się połamała i teraz ciężko jest mi poskładać ją w jedną całość, bo gdzieś już w natłoku spraw zgubiłam kilka jej fragmentów. Co gorsza nie mogę znaleźć fachowca, który podjąłby się tej sztuki klejenia i składania w całość tego co ja zepsułam (choć tak naprawdę nie ja połamałam ją w drobny mak). Wydaje mi się ponadto, że tak naprawdę nie o różdżkę tu chodzi, a o mnie bo to ja się gubię z każdym dniem po kawałku.
       Mam też tak, ze wierzę w liczby, a w zasadzie tylko jedną liczbę. 8. I reszta tak naprawdę nie ma znaczenia, bo gdy pojawia się ona, wszystko inne trafia szlag. Zawsze tak było i tak już pozostanie, a może to ja się do tego przyzwyczaiłam (człowiek ponoć jest się w stanie do wszystkiego dostosować). I czy to fatum czy nie fatum, zazwyczaj tak już u mnie jest, że jak w kalendarzu pojawia się data z ósemką to akurat tego jednego cholernego dnia albo muszę podjąć ważna decyzje albo tak się zupełnie przypadkiem dzieje, że dowiaduje się czegoś co diametralnie wpływa na moje dalsze życie.
       Jedyne czego chcę (choć tak naprawdę to chyba wszystko czego chcieć mogę) to brać, czerpać i korzystać z każdego dnia, bo skąd mogę wiedzieć ile jeszcze tych dni będzie mi dane wykorzystać?

       I gdyby tak dziś móc wyjść, usiąść na łące pełnej pachnących kwiatów, wsłuchać się w śpiew ptaków i wrzaski dzieci biegających dookoła placu zabaw w pogoni za pierwszymi wiosennymi motylami?
       I gdyby tak dziś móc złapać Cię za rękę, poczuć Twój silny uścisk dłoni i skryć się w niej bez pamięci? Mam to szczęście, że moja dłoń idealnie pasuje do Twojej i nie ma między nimi (dłońmi w sensie) uczucia dyskomfortu, bo jedna jest na tyle duża (ta Twoja), ze idealnie ukrywa w sobie tą mniejszą, delikatniejszą (tą moją).
       I gdyby tak dziś móc spojrzeć Ci głęboko w oczy (nie mam tu na myśli wzroku seryjnego mordercy) i powiedzieć Ci, ze owszem mam pewne obawy i zmartwienia, o których nie zawsze Ci mówię (bo jestem tylko, albo aż kobietą) i oczekiwać od Ciebie jedynie zrozumienia i tego że w swojej dłoni skryjesz moje zmarznięte i drżące palce (mimo, że na dworze temperatura powyżej dwudziestu stopni). Czemu zmarznięte? Bo zazwyczaj tak mam jak dopadają mnie większe lub mniejsze troski.
       I gdyby tak dziś móc mieć tą pewność, że to co powiem w dość chaotyczny i niespójny sposób dotrze do tej części Ciebie, która zwana jest ludzką duszą, to byłabym chyba w jakiś sposób spokojniejsza, lżej by mi się egzystowało, tak myślę. Ale to są tylko moje myśli, które ostatnimi czasy wychodzą mi... Uszami... I nie tylko.
       I gdyby tak dziś móc położyć się na tej łące (uważając aby nie legnąć na psiej kupie, bo kto dziś sprząta po swoim psie) i przez chwile na moment tylko móc zapomnieć o wszystkim i o wszystkich mając tylko siebie na uwadze i mając Twoja kostkę (tą u stopy) przy mojej kostce. I nie mówić nic bo przecież bez słów też się całkiem dobrze dogadujemy (choć może to czas przeszły).
       I gdyby tak dziś móc usłyszeć, że w zasadzie nic już więcej nie potrzeba, bo jedyna potrzeba na dziś została już zaspokojona na tej owej łące przy blasku zachodzącego słońca, to chyba pierwszy raz w życiu, mimo ze w kalendarzu wisi ta cholerna liczba i śmieje mi się w twarz, dziś ten jeden jedyny raz to ja bym jej utarła nosa.
       I gdyby tak dziś móc nie mówić o tym wszystkim, byłby to dzień idealny.


       Gdyby tak móc.

piątek, 17 kwietnia 2015

K2

       Trafiłam na ten podły czas, że stoję przed najwyższym i najważniejszym szczytem w moim życiu i pierwszy raz nie wiem co zrobić. Wyzwanie jest spore, bo i spore są oczekiwania, ale co jeżeli oczekuję od siebie zbyt wiele? Co jeżeli porywam się z motyką na słońce? Co jeżeli podświadomie wiem, że i tak mi się nie uda? Będę starać się ze wszystkich sił, będę walczyć o życie wręcz, na marne? Jak to marnie brzmi, a przecież nikt nie chce żyć marnie, a co dopiero umierać.
       Zawsze tego chciałam, osiągnąć coś z czego wreszcie byłabym dumna, żeby nikt mi w życiu nie powiedział, że nie zrobiłam ze swoim życiem nic. Więc spakowałam w plecak same najpotrzebniejsze rzeczy, dzięki którym, myślałam, uda mi się wejść na szczyt. Pożegnałam rodziców ocierając mamie łzy z policzków, a tacie dając słowo, że wrócę odważniejsza, bogatsza o nowe doświadczenia i wreszcie szczęśliwa.
       Od początku droga była lekko pod górkę, ale to nadawało całej wyprawie smaczek, trochę adrenaliny i człowiek zaczyna zupełnie inaczej postrzegać otaczający go świat. Pierwszą bardziej stromą półkę napotkałam zaraz za zakrętem po tej jakże przyjemnej prostej. Podłoże okazało się strasznie strome, a pod dużą warstwą śniegu była gruba tafla lodu, na której się poślizgnęłam i prawie wybiłam zęby raniąc sobie dość mocno łokcie i kolana. Wstałam. Bo po każdym upadku trzeba wstać, opatrzeć rany i iść dalej.
       Dalej było już różnie, bardziej stromo lub mniej. Nie mniej jednak wydawało mi się, że jestem nawet całkiem nieźle przygotowana na wyprawę mojego życia (jak sama ją nazwałam). Tak, wydawało mi się. Po długiej, nieprzerwanej i męczącej wędrówce na szczyt zerwał się bardzo silny wiatr wyginający gałęzie drzew prawie do podnóża skał. Zaciągnełam kaptur mocniej niż zwykle, przypiełam w pasie plecak i zapierając się ze wszystkich sił szłam, a raczej starałam się robić minimalne kroki w przód. Efekt był jednak znikomy. Jeden krok w przód, trzy do tyłu. Nie poddałam się. Nigdy się nie poddaje. I nagle wiatr ustał. Pojawiło się nawet słońce, które w bardzo przyjemny sposób ogrzewało moje spierzchnięte od wiatru usta, zmarznięte policzki i dłonie. Postanowiłam nawet na moment usiąść na pobliskiej skale, aby dać odpocząć nogom i plecom (bagaż doświadczeń, który dźwigałam zaczął odbijać się na moim zdrowiu). Chwilowy odpoczynek przerodził się w godzinną kontemplacje i nim się obejrzałam to gorące słońce powoli zaczęło chować się za horyzontem. Muszę przyznać, że szczczyty gór wyglądają nieziemsko w tej palecie barw zachodzącego słońca. Warto było iść taki szmat drogi dla takich widoków. Po połowicznie przespanej nocy (moje myśli chyba nigdy nie dadzą mi spokojnie spać) rozprostowałam kości, założyłam plecak i ruszyłam w dalszą drogę przy blasku wschodzącego słońca. Nie raz słyszałam, że góry są nieprzewidywalne, ale nie myślałam, że kiedykolwiek tego doświadczę na własnej skórze. Nagle ten piękny słoneczny krajobraz przyćmiły czarne chmury, z których nieoczekiwanie zaczął padać to deszcz, to śnieg (jakby już naprawdę nie można się było zdecydować). Nerwowo zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia. Bezskutecznie. W efekcie przemokłam do suchej nitki (nigdy nie rozumiałam tego powiedzenia) i już powoli czułam, że nie będzie z tego nic dobrego. Moje ciało zaczęło wysyłać mi sygnały, to zimne dreszcze, to gorące poty. Pięknie, pomyślałam i kichnęłam. Nagłe załamanie pogody jednak minęło. Zawsze mija. Taka górska natura. Tylko co z tego skoro ja już zdążyłam się nabawić kataru i gorączki? Nie ma rady, czas najwyższy poszukać jakiegoś sensownego schronienia i przeczekać ten chory czas zażywając silne medykamenty i zbierać siły do dalszej drogi.
       I tym sposobem znalazłam się aż tu. Myślę, że jestem w połowie, tak myślę, ale nie jestem w stanie tego dokładnie określić bo musiałabym albo spojrzeć w dół, a przecież mam lęk wysokości albo spojrzeć w górę, tyle że ja tu nic nie widzę, bo mi zasłaniają chmury.
       Kochani rodzice. Jestem, żyję, mam się w miarę dobrze. Trochę poobijana, wycieńczona i zła (zła na samą siebie, że dałam się tak podstępnie podejść tej górskiej aurze), ale nie martwcie się jestem pewna, że za dzień lub dwa znowu wyjdzie słońce, ja poczuję się dużo lepiej i ruszę w dalszą drogę, bo pomimo tego, że na dzień dzisiejszy wygląda to marnie, wiem że jak dotrę na szczyt będę najszczęśliwsza na świecie, bo mój szczyt mimo, że tak bardzo daje mi w kość warty jest zachodu.

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

KoperkoweLove

       Ostatnio zdałam sobie sprawę, jak bardzo czyjeś słowa mogą zranić drugą osobę. Zupełnie nieświadoma konsekwencji, pod wpływem nagłego ataku arytmii nastroju wylałam z siebie całą (no prawie całą) gorycz do otaczającego mnie świata nie oszczędzając przy tym najbliższej mi osoby. Zaczęłam się nawet zastanawiać (po setnym przeanalizowaniu moich wpisów) dlaczego każdy z nich zawiera w sobie tak dużo smutnych (powiedziałabym raczej gorzkich) słów.

       Ten kto mnie zna śmiało może powiedzieć, że z natury jestem osobą pełną pozytywnej energii, która na świat patrzy raczej dość optymistycznie (idealna samoocena)! Skąd zatem u mnie tyle negatywnych uczuć? Myślę, że czynników jest wiele. Począwszy od doświadczenia życiowego, a skończywszy na tym, że idiotów dziś nie brakuje (ale nie o nich ten dzisiejszy wywód).

       Prawda jest taka, że jak żyje te "naście" :) lat na tym świecie nie doświadczyłam jeszcze uczucia, które w całości by mnie pochłonęło. Aż do teraz. Zawsze było mi czegoś brak. Czego? Nie wiem. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że nie był to szkopuł u tej drugiej osoby tylko u mnie. Wiem, wiem, każdy tak mówi "to nie twoja wina, to we mnie leży problem". Tyle, że ja nigdy tego nie powiedziałam. Robiłam miliony innych rzeczy (niekoniecznie dobrych). Babcia by mi powiedziała, że mam diabła za uszami, ale przecież nie mogłam zmusić samej siebie do zmiany poglądów. Nie byłabym wtedy sobą i nie czułabym się dobrze więc w efekcie większość tych relacji kończyła się ich rozwiązaniem. Dość urzędowo to zabrzmiało, ale takie jest moje podejście i z perspektywy czasu wiem, że nie były to na tyle prawdziwe uczucia, aby mówić o nich cieplej. I teraz niech nikt z was nie myśli, że to co piszę wynika z tego, iż minęło już ładnych kilka lat więc pewnie mi przeszło. To wcale nie jest tak. Mam jedynie na myśli fakt, że będąc w owych relacjach zawsze mi czegoś brakowało i wcale nie dlatego, że ktoś mi tego nie chciał dać. Co więcej czułam czasami nawet lekki przesyt. Wiecie jak to jest jak człowiek zje za dużo słodkiego. Później musi sobie zrobić przerwę, ja niestety częściej potrzebowałam odpocząć od słodyczy niż uzupełniać ich brak (może właśnie dlatego teraz tak od nich stronię, w gruncie rzeczy nie ma z tego nic dobrego).

       Zatem jak to się dzieję, że mimo tak dużych niedogodności człowiek trwa przy tym co akurat ma miejsce? Cóż. Z wygody, przyzwyczajenia, bądź zwyczajnie czeka aż coś się wydarzy i zmusi go do działania. Ja nie czekałam. Nigdy nie lubiłam czekać. Zawsze staram się działać. Czasem impulsywnie i pod wpływem emocji,ale taka już jestem. Tak też robię teraz. Sądzę, że nigdy nie jest za późno, aby jasno dać do zrozumienia tej drugiej osobie (kimkolwiek by nie była) jak to jest naprawdę. Tu zaczynają się schody, bo pomyśleć jest łatwo, ale powiedzieć już gorzej. Nawet nie wiem od czego zacząć, jednakże wychodzę z założenia, że skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.

       Spadło to na mnie nieoczekiwanie pewnego marcowego wieczoru (ubiegłego roku) i po dziś dzień nie umiem sobie wytłumaczyć dlaczego. Zaczęło się jak zawsze niewinnie, ale i dość intensywnie. Cóż, bliscy od zawsze zarzucali mi, że nie znam umiaru. Owszem, bo co zrobię, że potrafię zjeść litr lodów na raz nie używając przy tym talerzyka? Jedni nazwaliby to oszczędnością wody i czasu, inni łakomstwem, a ja zwyczajnie powiem, że jak coś jest dla mnie dobre to sobie tego nie odmawiam. Co było dalej? Nie będę zagłębiać się aż tak w szczegóły bo myślę, że i tak nikogo to nie obchodzi, a zainteresowani tą historię już znają. Co ważnego jest zawarte w tej opowieści? Otóż jak zawsze morał, ewentualnie puenta (jak kto woli). Długo zastanawiałam się nad tym co tak naprawdę zyskałam przez ten rok. Trochę rozczarowania, smutku i gniewu? Owszem, ale tego nigdy nie da się uniknąć. Co dzięki Tobie zyskałam? Pewność siebie, umiejętność mówienia o swoich potrzebach, troskach i radościach. Doskonale jednak wiemy, że to nie jedyne korzyści (nie jest to trafne stwierdzenie gdy mówi się o uczuciach). Mniejsza. To Ty nauczyłeś mnie dostrzegać moje wewnętrzne piękno, traktować innych ludzi tak jak na to zasługują, a nie tak, żeby było im dobrze. Nauczyłeś mnie dawać bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Nauczyłeś mnie kochać w sposób, którego do tej pory nie znałam, jak to masz w zwyczaju mawiać "pomimo, a nie za coś". Pokazałeś mi też jak to jest kiedy zawodzi bliska osoba i jak przetrwać gdy wszyscy się ode mnie odwrócili. Nie była to przyjemna lekcja, ale dziś wiem, że zapamiętam ją na całe życie. Dałeś mi przykład miłości, ale nie tylko tej cielesnej (choć nie ukrywam, tą lubię najbardziej), ale tej zawartej w małych gestach, drobnych przyjemnościach i obowiązkach życia codziennego, bo czy troska nie jest swego rodzaju przejawem miłości?

       Chciałabym powiedzieć, że już wiem o Tobie wszystko, ale prawda jest taka, że dopiero teraz zaczynam się Ciebie uczyć. Często Cię nie rozumiem i nie akceptuje Twoich decyzji (tego nie możesz mi mieć za złe, bo kim bym była gdybym nie miała własnego zdania?) Chciałabym jedynie, co nie ukrywam jest dla mnie bardzo ważne, ale i trudne do przekazania, bo jak to zrobić żebyś mnie dobrze zrozumiał? Jedyne czego mi brak to pewności, a może powinnam nazwać to komfortem psychicznym. A zatem tak, chyba tego komfortu mi brakuje. Dlaczego? Bo często jest tak, że mówisz jedno, a robisz zupełnie coś innego. A może zwyczajnie ja to źle odbieram? Kiedyś ktoś mądry powiedział mi, że wina zawsze leży po środku. Nie chciałabym tu nikogo obwiniać bo nie do tego zmierzam, ale może to nieporozumienie wynika z tego, że zwyczajnie nie potrafimy celnie zdefiniować swoich potrzeb i oczekiwań względem drugiego człowieka (taka wada genetyczna)?
       Nauczyłam się jeszcze czegoś! Głównie cierpliwości oraz przekonania, że można żyć z kimś jednocześnie mając swoje życie. Do tej pory wydawało mi się, że trzeba zawsze poświęcać sto pięćdziesiąt procent swojego czasu, dziś wiem, że dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent w zupełności wystarczy i co najważniejsze nie ma w tym nic złego.

       A co do koperku...
A, może jednak pozostawię tą wiedzę tylko dla Nas.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Wyjątek sprawdza regułę.

       No i właśnie. Jak to jest? Mama przecież całe życie powtarza nam (czyli do jakiegoś 25 roku życia), że palenie jest złe i uzależnia. A my co? My i tak jej nie wierzymy i sprawdzamy to na własnej skórze. Czemu tak jest? No póki co nikomu jeszcze nie udało się rozwikłać tej zagadki, ale nie ma co załamywać rąk, bo zazwyczaj jest tak, że już po tym okresie "marudzenia" (jak to mówią dzieci o dobrych radach swoich rodziców) przychodzi taki dzień w którym stwierdzamy, że mama miała rację i trzeba jej było słuchać. Niestety zdajemy sobie wówczas sprawę, że sami staliśmy się tymi "marudami" i sami uprzykrzamy sobie życie ciągłymi obietnicami "muszę rzucić palenie..."
       A teraz spójrzcie na to z innej strony. Gdybyśmy posłuchali tej strasznej rady naszej mamy
  1. uniknęlibyśmy 25 lat narzekania
  2. zaoszczędzilibyśmy hajs z kieszonkowego
  3. uniknęlibyśmy dożywotniego narzekania przez nas samych (ale jak powszechnie wiadomo - palacze żyją krócej, więc długo to nie potrwa, szkoda że tak nie jest z debilami, ale nie można mieć wszystkiego).
       Idąc tym tropem zastanawiamy się dlaczego człowiek w prawdzie uczy się na błędach, ale pewnego dnia ma nagłe zaćmienie umysłu i po raz kolejny podejmuje decyzję, która z góry jasno daje mu do zrozumienia, że będą przez to same problemy. Przykład, przykł.... O! Przykład doskonale znany wszystkim od wieków (zaznaczam, musi to być coś takiego co dotyczy każdego z nas) - MIŁOŚĆ. W ogóle mnie nie dziwi ten oczywisty uśmiech w kąciku twoich ust. Każdy kto kiedykolwiek kochał (nie mówię tylko o drugiej połówce płci przeciwnej), wie, że każda miłość nas czegoś uczy. Pół biedy jeżeli są to tylko przyjemne nauki (if u know what i mean :)). Niestety taki scenariusz zdarza się bardzo rzadko. Jak to wyjątek reguły. I tu bywa już bardzo różnie. Albo ktoś cię zdradzał albo okłamywał albo przestał kochać albo (mój ulubiony) zwyczajnie się tobą znudził. Co dzieje się później? Płaczemy, szlochamy, wyrywamy włosy z głowy. Do czasu. Aż pojawi się zupełnie nowy obiekt do kochania. Wszystko wtedy związane z naszą dawną "miłością" staje się bleee... I nawet cieszy nas, że to już za nami bo teraz mamy prawdziwą miłość przed sobą. Ile razy tak było? Do pięciu jest to w miarę akceptowane, później? Ośmielę się stwierdzić, że masz poważny problem, ale nie licz, że zdiagnozuję twój przypadek, są od tego specjaliści (a na mnie zwyczajnie cie nie stać). Wracając. Pojawia się ta miłość twojego życia. Ta już ostateczna, jedna jedyna, inna niż wszystkie i... I po pewnym czasie stajesz w połowie drogi i dopada cię to cholernie cudowne, a zarazem straszliwe uczucie: "to jest moja prawdziwa miłość". Zaczynasz rozumieć, że to wszystko co było wcześniej było ważne, ale nie najważniejsze. Co istotne. To, że to wszystko jest dla ciebie takie ważne wiesz tylko ty. Nikt inny tego po tobie nie pozna, dlatego tak często słyszymy "to nie jest ktoś dla ciebie", "zastanów się czy ta osoba jest dla ciebie najlepsza"...

       Nic nie dadzą twoje zapewnienia. Przyjdzie taki dzień, że wszyscy to w końcu zobaczą, ale musisz też wiedzieć, że nie tylko oni zobaczą. Zobaczy to również TA osoba. Jeżeli chcemy, aby ONA to widziała, to powinniśmy mieć pewność, że TA osoba też to czuje. Jeżeli tak jest to tu moja rola się kończy. Ale jeżeli źle ocenisz sytuację i okaże się, że TA osoba nie postrzega cię tak jak ty ją to dosłownie mówiąc, masz przejebane. Jak to dlaczego? Przez cały czas stajesz na głowie i robisz wszystko żeby ją do siebie przekonać, żeby zaczęła cię traktować jako najważniejszą miłość swojego życia. Wyjścia są dwa. Niestety żadne z nich nie jest dobre dla ciebie. Po pierwsze. Męczysz się całe życie i masz nadzieję, że któregoś dnia Ta osoba też cię tak pokocha. Nie pokocha. To się wie od razu. Nie po roku czy pięciu. Nie trzeba do tego nikogo nakłaniać. Po drugie stajesz się swego rodzaju niewolnikiem. Ta twoja miłość już wie co do niej czujesz i ma sto procent pewności, że i tak jej nie zostawisz więc ma wolną rękę, może mieć dwa w jednym. Kogoś kto zawsze czeka w domu i szansę, na miłość swojego życia. Czyż nie jest to idealne rozwiązanie dla TEJ osoby, która myśli "teraz ktoś o mnie dba, stara się, adoruje i co najważniejsza nie zostawi. Ja też odnajdę kiedyś kogoś kto będzie tak ważny dla mnie".
     
       No HALO?!?!??? Chcemy tak żyć? Być zawsze numerem dwa? Wiedzieć, że któregoś dnia nasza bańka mydlana może pęknąć i pozostawić po sobie coś w rodzaju mgiełki przez chwilę odczuwalnej na naszej skórze?

       Nie mam lepszej rady w tej sytuacji, a decyzja i tak jak zawsze należeć będzie do nas samych. Musisz odpowiedzieć przed samym sobą czy chcesz być wyjątkiem czy regułą. I jedynie mam nadzieję, że dostrzegasz różnicę.

wtorek, 24 marca 2015

Zaniedbasz, to stracisz.

       Starałam się ostatnio dość krytycznie spojrzeć na moją "twórczość". Nie będę ukrywać, że jest to trudne zadanie, bo tak naprawdę ciężko jest samemu dostrzec swoje błędy i sprawiedliwie się ocenić. No dobra o wiele trudniej jest się do tego otwarcie przyznać. Więc niech już wam będzie. Fakt... może i moje artykuły (o ile w ogóle w świecie literatury można je zakwalifikować do tej grupy) są pisane dość chaotycznie i czasem komuś kto to czyta może wydawać się, że całość nie do końca ma sens, ale kto powiedział, że każdy musi odbierać twórczość innych osób tak samo jak one? Postrzegam to tak samo jak ludzkie gusta. Proste, niektórzy lubią czerwony inni zielony. Tak więc moi drodzy jeżeli nawet stwierdzicie, że to co piszę pozbawione jest sensu, a do tego politycznie niepoprawne, to zapytam, po co więc to czytacie? Z zazdrości? Z litości? Z nudy? Z ciekawości? A może zwyczajnie macie jakieś kompleksy i po przeczytaniu moich myśli dochodzicie do wniosku, że nie jest z wami tak źle? Nie martwcie się. Prawda jest taka, że każdy je ma i może faktycznie przez chwilę poczujecie się lepiej, ale nie będzie to trwało nawet 15 minut :).
       Cóż mogę wam powiedzieć na pocieszenie? Nawet taka zdolna bestia jak ja (w wielu dziedzinach życia nie tylko w przelewaniu myśli na papier) ma z tym problem. No to mi się udało. Ci którzy dobrze mnie poznali - zaznaczam DOBRZE, doskonale wiedzą, że ostatnie zdanie, jakby to delikatnie powiedzieć (limit przekleństw na dziś już wykorzystałam) jest wierutnym kłamstwem.
Słownik języka polskiego pisze tak:
  1. zbiór określonych przedmiotów lub zjawisk wzajemnie się uzupełniających - no gdyby nasze kompleksy jeszcze się uzupełniały... Czytam dalej,
  2. w psychologii: kombinacja cech osobniczych, pragnień, emocji, uczuć, najczęściej nieświadomych, przejawiających się w różnego typu dążeniach, obawach wpływających na zachowanie się i przyjmowanie określonej postawy wobec innych - yyy, a tak bardziej po ludzku? O jest i punkt trzeci!
  3. poczucie winy, niepewności, niższej wartości - no i o to mi właśnie chodziło!
Ja bym to jeszcze podzieliła na mniejsze podzbiory. Dla przykładu:
  • kompleks brzydoty (ogólnie pojęty - grube nogi, małe piersi, krzywy nos itd...)
  • kompleks głupoty (ale chyba nie znam nikogo kto by się martwił, że jest głupi, bo zazwyczaj nie ma o tym pojęcia)
  • kompleks społeczny (albo bardziej finansowy - wiadomo biednym jest trudniej)
I moje ulubione (autorskie):
  • kompleks przypisany
  • kompleks ukryty
Na czym one polegają? O chętnie wam opowiem. Mianowicie. W pierwszym przypadku sprawa jest całkiem prosta. Żyjecie sobie całkiem niczego nieświadomi. Owszem dostrzegacie pewne niedostrzegalne przez innych niedoskonałości, a tu nagle któregoś dnia ktoś przychodzi i mówi wam (pomijając kto by to nie był, choć wiadomo od bliskich bardziej boli) zupełnie znienacka, bez ostrzeżenia, że np macie krzywe zęby. No tak wiem przykład dość abstrakcyjny bo kto by nie wiedział, że ma krzywe zęby? Chociaż moment... Tłuste dupy w leginsach nie wiedzą, że są tłuste i wciskają się w te rajty, że im prawie szwy pękają... Okey więc ma to sens. I od tego dnia taka osoba zaczyna postrzegać się przez pryzmat krzywych zębów czego całe życie nie robiła.
W drugim przypadku jest nieco gorzej. Polega to na długotrwałym pokazywaniu drugiej osobie, że coś z nią nie tak. I o ile osoba pokazująca nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, że przez swoje zachowanie wprawia tą drugą osobę w kompleksy, to jeszcze pół biedy, bo czasem jest i tak, że robi to całkiem świadomie. Co za tym idzie ta druga osoba - nazwijmy ją ofiarą, albo nie bo zaraz będą jakieś obiekcje co do słuszności tego stwierdzenia, niech zatem będzie tą drugą - zaczyna zastanawiać się co jest z nią nie tak, bo coś musi być nie tak skoro osoba "pokazująca" tak ją traktuje. Co gorsza, jak sama nazwa wskazuje jest to kompleks ukryty, a zatem żadna z tych osób nie przyzna się tej drugiej, że zauważyła ów KOMPLEKS.

       I tak się zastanawiam. Ile ja mam ukrytych kompleksów...