czwartek, 30 kwietnia 2015

Naszła mnie ochota.

       Jak wstaję rano, czasem najdzie mnie ochota, by zrobić coś głupiego choć czasem wyjdzie z tego coś naprawdę porządnego. I dziś z takim przekonaniem wstałam z łóżka, co nie często mi się zdarza, a cała sztuka polega na tym, aby wytrwać w tym postanowieniu do dnia końca. Nie będzie to proste zadanie, gdyż dzień dziś przede mną niemiłosiernie długi, lecz nie warto się poddawać bo kto nie ryzykuje, nie pije szampana. A i to przewidziałam w swoich planach na dziś, kupię wino to postanowione, tylko czy znajdę kompana, czy znów mam pić sama? Rzadko kto chce pić w środku tygodnia, czy na początku, większość znanych mi ludzi pije tylko w weekendy, zazdroszczę im, bo ja nie wiem co to wolny weekend. A może Pan da się namówić na wspólne picie? Chociaż ciężko nazwać piciem sączenie połowy kieliszka wina przez cały wieczór. Nie mniej jednak proponuję, bo kto pyta nie błądzi, chyba że mi Pan odmówi, co jest raczej dość pewne, pewnie wtedy zbłądzę, bo zazwyczaj tak się dzieje po wypiciu większej ilości wina. Nalałam już nawet dwa kieliszki, mając nadzieję, że nie zmarnuje Pan ani kropli tego trunku, no bo już polane, a Pan tylko krzywo spojrzał, pokręcił nosem jakbym chciała Pana otruć i odwrócił się na pięcie jakby się obraził, że nie pamiętam jeszcze iż za winem Pan nie przepada. Więc jak mam wytrwać w trzeźwości kiedy takie wyzwanie przede mną? A co mi tam, będę sączyć powoli, nie duszkiem jak zwykle w zwyczaju mają żule pod monopolowym. Tylko niech nikt sobie nie myśli, że na tym moja inwencja twórcza się kończy, bo prawda jest taka, że plan był zupełnie inny, ale Pan mi go zepsuł tą zgorzkniałą miną. A zatem może jeszcze nic straconego. Jest szansa, aby ten grymas osłodzić. Zawsze był Pan łasy na słodycze, istnieje zatem możliwość, że tym razem mi Pan nie odmówi.

       Wracając do domu po drodze zawsze mijam sklep z szyldem krzyczącym niemalże U Nas Wszystko. I ciężko mi to zrozumieć, bo jak wszystko można kupić w jednym sklepie? Zagadka jednak szybko się rozwiązała. Ktoś zupełnie przypadkiem zapomniał dopisać Wydasz. Odchodząc od kasy poczułam się biedna, ale mama od zawsze mówiła przyjemności kosztują. A ja dziś miała, wielka ochotę na przyjemności , ostatnio często mam, a czasu ani towarzysza brak na ich realizację, więc kuszę Pana, może da się Pan skusić.

       Podwijam rękawy i w pocie czoła wychodzę z siebie, aby już się Pan na mnie nie dąsał, że nie znam się  na Pana guście kulinarnym. Choć w rzeczy samej chyba się nie znam. I do dziś nie wiem czy większą radość sprawia mi mieszanie w garach, czy Pana zaskoczona mina, kiedy na stół wjeżdża coś co do cna przypomina danie z czterogwiazdkowej restauracji. Więc tłukę te jaja na kwaśne jabłko, rozsypując mąkę po całej kuchni w nadziei, że ktoś to po mnie posprząta. Ewentualnie rozniesie się po całym domu i odbije się echem od ścian. Są też wszędzie odciśnięte moje palce, które uprzednio usmarowałam masłem, przypadkiem oczywiście, żeby poszło jak po maśle. Ale przecież to nie moja wina, tak w przepisie piszą, żeby włożyć całe serce, to przepis się uda. Pomyślałam zatem, że nie mądre jest mieszanie do tego uczuć, więc użyłam palca, bo przecież jego można użyć zawsze, jak się ma potrzebę zaspokojenia.Wkładam do pieca uformowaną masę, która po wyjęciu powinna przypominać ciasto, czy spód do ciasta, siadam przy stole i odliczam te dwadzieścia pięć minut nie spuszczając oka z zegarka, żeby żadna minuta mi nie uciekła i spijam to czerwone wino, bo przecież w takim tempie to do rana go nie skończę. Chciałam nawet coś Panu opowiedzieć, umilić ten czas oczekiwania, ale Pan wcale słuchać nie chce albo to mi się znudziło tak gadać bez sensu. Piekarnik wyłączam, trzy razy sprawdzając żeby przypadkiem mnie i Pana przed deserem nie wystrzeliło w powietrze, bo z dwojga złego chyba lepiej już po, o ile w ogóle. Chwiejnym lekko krokiem podchodzę do blatu by ubić tak zwaną masę czy krem do ciasta. Udało mi się niestety, zbić kolano tylko, gdyż w międzyczasie tak zwanym zapomniałam zamknąć szufladę . I szlag by to trafił, jak mniemam to chyba właśnie tak skwitowałam ten cały incydent i wzięłam się wreszcie za pracę, która miała być przyjemnością, a póki co daje mi w kość. Poddać się jednak nie mogę bo pomyśli Pan, że żadnej sprawy nie umiem dokończyć, w sensie tej co zaczęłam, choć nie wiedzieć czemu, bo Pan przecież zawsze dzięki mnie kończył. Mieszając składniki spojrzałam w okno, a że było już ciemno w odbiciu zobaczyłam moją osobę, choć ciężko to co ujrzałam nazwać człowiekiem. We włosach miałam resztki serka homogenizowanego jak sądzę, zupełnie nie wiem skąd one się tam wzięły, a na twarzy mąkę, która teraz do cna przypominała kiepskiej jakości barwy wojenne.

       I to może dlatego Pan tak niechętnie ze mną rozmawia i unika kontaktu skoro wyglądam jakbym szła na wojnę z Panem albo do tej wojny się teraz szykowała. Na znak rozejmu wychylam się lekko z kuchni machając białą ścierką w Pana kierunku , ale Pan znowu źle odbiera moje sygnały i pyta czyś ty zgłupiała, nie masz już gdzie trzepać tej ściery? I przez chwilę myślę, że chyba faktycznie jestem głupia, bo ciasto musi odstać trzy godziny w lodówce, żeby się ponoć lepiej ściągnęło. A to w sumie dziwne wszystko, w sprawach damsko-męskich nie zdarza się, aby ktoś czekał tyle czasu do ściągnięcia portek. Zazwyczaj dzieje się to szybciej.

       Nie mniej jednak zasmuca mnie przez to fakt , że nie uda mi się dziś zmienić tego Pańskiego grymasu na twarzy, a tak się starałam, i że pójdzie Pan spać z taką miną i już Panu tak zostanie na kolejny dzień, tydzień czy miesiąc. I nie doceni Pan moich starań, choć były duże, bo zapewne liczył Pan na efekty, których na ten moment brak. I już nigdy Pan o mnie nie pomyśli jak o dobrej gospodyni, a raczej marnej kurze domowej u której nawet na deser doczekać się nie można i nie daj boże trafi Pan na taką co się w kuchni lepiej odnajduję i do niej będzie Pan chodził na deser, bo przecież Pan tak lubi słodycze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz