sobota, 4 czerwca 2016

Huragan słów.

       Mówią, że kobieta zmienną jest, ale powiadają też, że tylko krowa nie zmienia poglądów, więc już sama nie wiem, kto ma rację.

       Nie chcę być tą, o której mówi się patrz, to ta niezdecydowana, bo swoje zdanie mam i wiem dokładnie czego chcę, tylko czasem trudno jest mi to ubrać w słowa, a to pewnie dlatego, że ja zawsze wolałam nagość. I to nie w jakimkolwiek podtekście seksualnym.

       Nie chcę, aby odbierano mnie jako osobę pyszną. I nie mam tu na myśli smaku moich wilgotnych warg, muskanych promieniami słońca i delikatnie łaskotanych wiatrem.

       Nie chcę być oceniana przez pryzmat mojej urody, bo ponoć piękno przemija (choć moja mama trzyma się nieźle), a na dodatek doszły mnie słuchy, że mężczyźni ładnych kobiet się boją, bo one ponoć mają w życiu łatwiej. A przecież tyle czyta się dziś na temat trudnego życia wszystkich pięknych celebrytek, które tak dużo czasu poświęcają na wyjazdy zagraniczne, zakupy drogich ubrań w galeriach handlowych i selekcję ekskluzywnych kosmetyków, a na te wszystkie dobra zapracowały sobie milionem zdjęć oznaczonych marką sponsorów. Istny thug life.

       Nie chcę być kobietą bez zajęcia, a przy tym narzekać na brak czasu w każdej możliwej chwili. Żalić się, że czas przez palce mi ucieka i schwytać go nie mogę, bo wyszło by wtedy na jaw, że w zasadzie czasu to ja mam wręcz pod dostatkiem, tylko z jego organizacją jest już trochę gorzej.

       Nie chcę być tą niewartą uwagi, która kiedykolwiek i komukolwiek zbrzydnie, bo przykro by było patrzeć jak taki potencjał się marnuję. Nie chcę być niechciana. Tak, tak bardzo lubię jak ktoś mnie pragnie, więc jeśli nie chcesz mnie w całości, to po kawałku też Ci się nie oddam.

       Nie chcę obchodzić się smakiem. Patrzeć na Twoje śnieżnobiałe trzydzieści dwa zęby z ubytkami czy też bez. Na Twój niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju szczery uśmiech. Dłonie zniszczone ciężką pracą, a przy tym tak delikatne w dotyku. Nawet tym mało subtelnym. Dwie tęczówki Twoje, brązowe. Zmarszczoną twarz od promieni słonecznych. Wyobrażać sobie wszystkie te miliony objęć i szturchnięć łokciami. Nieskończoność pocałunków i słów rzucanych na wiatr w moją stronę, abym mogła wybrać te najciekawsze.

       Chcę móc liczyć Twoje zmarszczki na czole, z biegiem lat mnożąc je przez siebie. Wyrywać włosy z łydki gdy śpisz i sprawdzać reakcję. Jeść przesoloną jajecznicę z trzech jaj i nosić Twój t-shirt, niekoniecznie ten stary z dziurami. Drażnić sutki Twoje dwa małe i jeden dziwny pępek.

       Nie chcę żebyś nosił mnie na rękach, ale jeśli już się odważysz, postaraj się mnie nie upuścić.

       Nie chcę składania obietnic, bo są one nic nie warte, jeśli robisz to tylko, żeby mi się przypodobać. Nie chcę chodzić z Twoimi kolegami na piwo, bo zawsze jak idziesz do toalety gwałcą mnie wzrokiem bez słowa, tak perfidnie się przy tym uśmiechając. Nie, nie do mnie. Nie chcę być też nietolerancyjna, więc toleruję te samcze zachowania pyskując przy tym bez opamiętania. Nie chcę jedynie, abyś mnie przez to za karę ukrywał przed światem, bo ja świata jestem ciekawa, bardzo wręcz. I poznawać wszystko chcę jak małe dziecko, tylko czasem ogłady mi brak.

       Chcę by w tym wszystkim była odrobina szaleństwa, ale nie chcę przy tym oszaleć.

sobota, 23 kwietnia 2016

Tylko jeśli w to wierzysz.

       W zasadzie czemu chcecie poznać moją historię? Znamy się? Lubimy? Czy gdybyśmy minęli się jutro na ulicy, przywitałbyś się, czy spuścił wzrok i przeszedł na drugą stronę ulicy? Właśnie.

       A zatem, z góry was uprzedzam, nie dam się lubić, co więcej, nie mam w sobie ani odrobiny uroku, a to co za chwilę przeczytacie nie poprawi wam samopoczucia.

       Ostatnimi czasy skupiam się na obserwacji ludzi i ich zachowań, i dochodzę do wniosku, że każdy rozpaczliwie pragnie się bawić, świętować cokolwiek i gdziekolwiek w nad wyraz żałosny sposób. A ja do znudzenia powtarzam. Liczy się tylko miłość, którą otrzymujecie i którą obdarzacie innych. Liczy się szczęście, to podarowane lub to drugie, podkradzione. Liczy się każda, nawet chwilowa dawka przyjemności. Wszystko jedno.

       Tylko jak tu się cieszyć skoro bez przerwy prześladują was wasze problemy, smutne małe nadzieje i marzenia, a jedyną radością jaką znajdujecie w swoim nudnym życiu jest spożycie dużej ilości alkoholu, aby o tym zapomnieć.

       Nie myślcie sobie, że mówię tak ponieważ sama jestem rozgoryczona w związku z osobistą porażką, bo tak prawdę mówiąc, według ogólnie przyjętych standardów tego świata muszę przyznać, że mam spory fart. Ale o tym już wam nie opowiem, bo z przykrością muszę nadmienić, iż w ludziach, nie wiedząc czemu, od zawsze zaszczepiana jest nienawiść do drugiego człowieka. Jak się komuś coś udaje to trzeba mu jak najszybciej podciąć skrzydła, żeby spadł i obił sobie twarz o chodnik, zamiast pomóc mu w realizować jego marzenia. Tak między Bogiem, a prawdą wcale nie musisz pomagać, bylebyś nie przeszkadzał. Wybaczcie, nie chcę nikogo moralizować, nie mam w tym żadnego interesu. Nie chcę też nikim kierować. Sposób życia każdego człowieka może być wolny i piękny, ludzie właśnie tacy powinni być, nie powinni wzajemnie się nienawidzić. Niestety jednak w większości przypadków, to chciwość zalewa goryczą ich dusze, a potrzeba tak niewiele, bo tylko wzajemnej życzliwości i szlachetności.

       Ograniczyłam ostatnio kontakty ze zgorzkniałymi ludźmi, którzy mną gardzili, mówili mi jak mam żyć, myśleć i czuć, bo tylko ja mogę sprawić, że moje życie będzie cudowne i piękne, tylko ja mogę uczynić je prawdziwą przygodą i tylko ja mam prawo o nim decydować.


       I mimo, że jest to wyrok na całe życie to zrobię to, co trzeba zrobić. Nawet jeśli będą mnie nienawidzić albo kochać. I co z tego. Dziś jestem pewna, że to co myślą wszyscy inni dookoła jest bez znaczenia.

środa, 20 kwietnia 2016

nadmiar ludzkiej życzliwości, mógłby doprowadzić ją do szaleństwa.

       Wybrałam się ostatnio w tak zwany teren, w zasadzie była to podróż bez celu, bez konkretnej destynacji. Za oknem powoli zachodziło wiosenne już słońce, a blado różowe chmury rozpościerały się na całej długości błękitnego nieba. Niestety moja ocena temperatury na zewnątrz mnie trochę zawiodła, wróciłam więc biegiem do domu zaciągnęłam moją ulubioną ciemnoszarą czapkę na uszy i owinęłam się jasnoszarym szalem bardzo dokładnie wokół szyi. Nie, nie planuje przekształcać mojej twórczości na tematykę związaną z modą, ale lubię szczegóły więc...

       Wsiadłam na rower spojrzałam w prawo, później w lewo, gdzie za rogiem stał tak zwany typ spod ciemnej gwiazdy i mój mózg bardzo szybko wysłał mi miliony scenariuszy, a że gębę mam niewyparzoną i mogło to się nieprzyjemnie skończyć, odruchowo wybrałam prawy kierunek. Już od pierwszej chwili stwierdziłam, że był to najlepszy pomysł, kiedy poczułam delikatny powiew wiatru na twarzy i lekkie promienie słońca na policzkach. Przez tą chwilę poczułam, że wreszcie jestem we właściwym miejscu o właściwym czasie. Mijałam uśmiechniętych ludzi śpieszących gdzieś, a każdy gnał swoim własnym tempem w swoim własnym kierunku, rozbawione grupki dzieci grające w piłkę na pobliskim boisku mające wypieki na policzkach i krzyczące podaj do mnie, starsze panie podpierające całe swoje życie na drewnianej lasce (że też robią je takie trwałe).

       Aż w pewnym momencie poczułam nagły atak arytmii nastroju, zabrakło mi tchu i zakręciło mi się w głowie. Zjechałam do pobliskiego parku, rzuciłam rower na trawę, zgięłam się w pół i starałam się unormować oddech. Po kilkunastu sekundach wszystko wróciło do normy, a ja stałam dalej jak słup soli i wpatrywałam się w czubki własnych butów.

       Jakież to dziwne uczucie uświadomić sobie, że choćbyś nie wiem jak wypierał pewne informację ze swojej głowy, to twój organizm i tak wie, że dzieję się coś nie tak i zachowuję się tak jakby nadmiar informacji nie pozwalał mu już kumulować pewnych treści wewnątrz ciebie. Nie ma się co dziwić wszystko ma swoje granice.

       Z reguły jestem dość kontaktową osobą, lecz ostatnimi czasy dostrzegam pewien dystans, barierę jaką tworzę między mną, a innymi i chyba zaczynam dostrzegać powód mojego wycofania. To takie dziwne uczucie, chcesz coś powiedzieć, masz to już na końcu języka po czym gryziesz się w niego tak mocno, aż do krwi, żeby na długi czas zapamiętać, że nie warto mówić wszystkim wszystkiego, bo zdolni są to wykorzystać przeciwko tobie w najmniej oczekiwanym przez ciebie momencie.

       Więc milczę i tylko myśli płyną nieustannie w mojej głowie. Tyle kwestii chciałabym poruszyć, tak wiele pytań chciałabym zadać, ale nie mogę i nie wynika to z tego że nie chcę, jednak wiem, że większość pytań pozostałaby bez odpowiedzi, większość tematów zepchnięta na boczny tor, a cała treść mojej wypowiedzi odebrana jako błaha i nieistotna w tym konkretnym momencie.

       Nie wiem tylko czy za jakiś czas, będzie warto do tego wracać, bo wszystko z czasem traci swoją wartość, zwłaszcza słowa.

poniedziałek, 7 marca 2016

Łyżka rozsądku, w wielkiej beczce obłędu.

       Mówiłam Ci kiedyś jakby to było, gdybyśmy się nigdy nie spotkali? Gdzie byśmy teraz byli? Obok kogo zasypiali? W jakim mieście byśmy żyli? I czy bylibyśmy szczęśliwi? Nie umiem odpowiedzieć na żadne z tych pytań, bo jak można mówić o czymś czego się nie ma?

       No i tu się mogę mylić. W jednym z przypadków można opowiadać o tym czego się nie ma, a raczej już nie ma, ale był czas kiedy się to wszystko posiadało. Pytanie tylko, jak to wszystko ubrać w słowa? Ludzie potrafią w piękny sposób ubierać swoje myśli wyrazami. Wielokrotnie zdarzało mi się czytać te historie i zastanawiam się, jak w tak prosty, a zarazem trafny sposób, z taką lekkością i charyzmą udaje im się przekazać dokładnie to co mają na myśli?

       Nie wiem czy istnieje szansa, aby i mi się to udało, ale jeszcze nigdy się nie poddałam, gdy wiedziałam czego dokładnie chcę. Tak, dziś wiem co chcę powiedzieć.

       Od zawsze lubiłam jazdę samochodem. Zwłaszcza szybką jazdę samochodem, ale nie wiedzieć czemu zazwyczaj tylko nocą. Czyżby choroba neonowa? Wtedy świat wygląda inaczej. Ogranicza się tylko do skrzyni biegów, kierownicy, pedałów, głośnej muzyki i tym co przed szybą na horyzoncie. Daje mi to coś w rodzaju... Może ujmę to inaczej, tylko wtedy udaje mi się zapomnieć o tych wszystkich mało przyjemnych aspektach mijającego dnia. Tylko wtedy nie odwracam się za siebie i nie zastanawiam się co by było gdyby. Tylko, wtedy jestem sama ze sobą i dla siebie.

       Tylko, że od jakiegoś czasu towarzyszy mi ktoś jeszcze. W zasadzie nie do końca wiem, czy mogę to uczucie spersonalizować, ale nigdy nie odczuwałam tego tak silnie. To tak jakbym już w tym aucie nie była sama. Czuję zimny chłód na mojej szyi, od czasu do czasu dostaję gęsiej skórki, przeszywa mnie zimny dreszcz i bez przerwy zerkam w tylne lusterko, aby się upewnić, że na pewno jestem sama. Wiesz, nie sprawia mi to już żadnej przyjemności.

       Uznałam więc, że może trzeba na jakiś czas znaleźć inny sposób na to, aby oderwać od tego myśli. Zima nawet mi w tym lekko pomogła. Siadałam zakopana pod kocem i cały dzień, wieczór czy noc spędzałam z nosem w książce. Niestety, szybko zorientowałam się, że myślami siedzę już u Ciebie na brzegu kanapy i czytam tą samą książkę i piję herbatę z mojego ulubionego niebieskiego kubka, z plastrem cytryny i niewyobrażalną ilością cukru, który zostawiał na moich lepkich czerwonych ustach miły słodki posmak. Gdzie Ty wtedy byłeś dokładnie nie wiem, ale wewnątrz czułam Twoją obecność, emanowała dziwnym i przyjemnym ciepłem, a w powietrzu unosił się delikatny zapach Twoich perfum.

       Zaobserwowałam, że powoli zaczyna zacierać mi się granica między tym co jest prawdą, a co moim wyobrażeniem prawdy. Większość czynności sprowadzała się do jednego i tego samego uczucia, którego chyba do tej pory jednoznacznie nazwać nie chcę. Co więcej, nie dało się ukryć pewnej dość oczywistej zmiany we mnie samej, która pojawiła się tak znienacka, wręcz wdzierając się w moją osobowość i rozdzierając mnie od środka.

       A gdyby tak spróbować raz jeszcze, pokonać w sobie tą niepewność i zwalczyć w sobie uczucia niedające w nocy spać, wsiąść w auto, puścić ulubioną muzykę i nie oglądając się za siebie patrzeć na otaczający mnie świat, który sam w sobie jest odpowiedzią na wszystkie nurtujące mnie pytania? Wydaje się, że mogłabym spróbować, bo w gruncie rzeczy nie mam już nic do stracenia. Powstrzymuje mnie przed tym tylko jedna kwestia. Po co to wszystko, skoro po powrocie nie mogę Ci już powiedzieć jak bardzo u mnie źle i że mogę już nie mieć siły. W sumie nic dziwnego, przecież jej nie mam, bo myślenie i czucie wyjątkowo mnie obciąża.

       I już prawie chwytam za klamkę, prawie wciskam dzwonek do drzwi, prawie, bo wiem, że już Cię tam chyba dla mnie nie ma...


sobota, 27 lutego 2016

Do you remember?

       Pamiętasz ten dzień, kiedy pierwszy raz odwróciłeś swój wzrok od moich zatroskanych oczu? Pamiętasz ten moment, kiedy pierwszy raz odtrąciłeś moje stęsknione ręce, pragnące czule objąć Twe chłodne już wtedy ramiona? Pamiętasz ten szept, który niemalże krzyczał do Ciebie, abyś przez chwile, na moment skupił swoją uwagę na moich słowach?

       Pamiętasz, jak przez cholernie długi czas walczyłam o Ciebie i mimo tym wszystkim przeciwnościom losu nigdy nie dałam Ci odczuć, że jesteś sam? Pamiętasz jak mówiłam, że jesteś cholernie wartościowym człowiekiem i że w życiu możesz osiągnąć to czego tylko chcesz? Pamiętasz jak stałam za Tobą murem, nie ważne co by się nie wydarzyło i dawałam Ci całe moje wsparcie, abyś zawsze wiedział, że masz obok siebie kogoś na kim możesz zawsze polegać?

       Pamiętasz ile razy mnie odtrąciłeś i ile razy sprawiłeś mi ból tak silny, tak przeszywający mnie całą, że do dziś czuję jak bardzo mnie to wtedy bolało? Pamiętasz te wszystkie słowa wypowiedziane w gniewie, których dziś pewnie żałujesz, a o których ja dziś już nie pamiętam? Pamiętasz ile razy płakałam w nocy marząc o tym byś mnie objął i powiedział, że to minie i że wszystko będzie dobrze?

       Pamiętasz jak mówiłeś, że razem możemy wszystko i że nic nie jest w stanie nas podzielić? Pamiętasz jak obiecywałeś, że któregoś dnia nic nie stanie nam na drodze i że zasługujemy na wspólne szczęście? Pamiętasz jak śmiałeś się z naszych soulmate, kiedy w tym samym momencie powiedzieliśmy to samo albo o tym samym pomyśleliśmy? Pamiętasz ile wieczorów wspólnie przegadaliśmy snując nasze plany na przyszłość? Pamiętasz jak wyolbrzymiałam każdy problem, a Ty uśmiechałeś się czule i mówiłeś, że ze wszystkim damy sobie radę dopóki trzymamy się razem?

       Pamiętasz jak pakowałam swoje rzeczy, a Ty zapewniałeś mnie, że to nie potrwa długo i że znów zamieszkamy razem? Pamiętasz jak bardzo bałam się każdego samotnego dnia, a Ty za każdym razem powtarzałeś, że wszystko jest w naszej głowie i że możemy to pokonać? Pamiętasz jak staraliśmy się walczyć o to wszystko, zbierając w całość to co do tej pory udało nam się już zniszczyć? Pamiętasz jak mówiłeś, że od teraz mogę na Tobie polegać jak nigdy dotąd i że już nigdy nie pozwolisz mi się tak czuć, jak tego dnia kiedy zabierałam ostatnią walizkę z naszego mieszkania? Pamiętasz jak mówiłeś, że strasznie mnie kochasz i jak powtarzałeś, że to już się nigdy nie zmieni?

       Pamiętasz ile razy prosiłam Cię, abyś mnie nie odtrącał? Pamiętasz ile razy prosiłam Cię, abyś już nigdy nie znikał bez słowa z mojego życia? Pamiętasz ile razy mówiłam, że kolejny raz sobie z tym nie poradzę? Pamiętasz ile razy zarzekałam się, straszyłam, ostrzegałam, że następnym razem walczyć przestanę?

       A pamiętasz, abym kiedykolwiek walczyć przestała? Pamiętasz? Bo ja nie...

piątek, 12 lutego 2016

Najgorsza jest walka między tym co czujesz, a tym co wiesz.

       Miło by było trafiać słowem w sedno, tak jak grając w dart'y ustrzelić sam środek tarczy. Ale widzi Pan słowa czasem gubią nas samych i mimo szczerych chęci i wielkiego wysiłku rzucamy nimi jak kulą w płot. Pan mnie pewnie do końca nie rozumie, bo ja każdego dnia wypluwam z siebie miliony słów do Pana, większość chyba z sensem, ale zdarzają się też te ważniejsze, piękniejsze i bardziej twórcze.

       Nazwałabym to cudownym zbiegiem okoliczności, bo od początku naszej zażyłości, bez przerwy tak się niemal zdarzało, że w zasadzie rozumieliśmy się bez słów. Wystarczyła moja skrzywiona mina i Pan doskonale wiedział co mam Panu do powiedzenia. A te Pana smutne oczy, jak Pan coś przeskrobał? Dziś to już nie działa, bo za często Pan stosował to zagranie, nie mniej jednak nadal wygląda przeuroczo i chyba Pan o tym wie.

       Dziwnym zjawiskiem jest fakt, że jakoś bez przerwy chciałabym do Pana mówić, bo tylko Pan jak nikt inny ogarnia ten mój chaos myśli. Tylko martwi mnie jedno spostrzeżenie. Pan się jakoś ostatnio ukrywa w sobie. Ciężko z Pana coś wyciągnąć, największy banał wręcz. I zasłania się Pan brakiem czasu, bólem głowy czy brakiem ochoty.

       No wiem, nie każdy jest wygadany i gęba mu się nie zamyka, ale przecież Panu też się kiedyś nie zamykała? Nie istniały tematy bez odpowiedzi, czy odpowiedzi, zwanych przeze mnie gburowatymi, typu ta, no, nie, nie wiem. Tak fajnie było kiedy mogłam bez trudu przenieść się w Pana świat, ten realny i ten fikcyjny. Wyobrażać sobie szczegóły z Pana opowieści (bo pięknie Pan opowiada), czuć się jakbym w danej chwili była obok, jakbym należała do danej historii. Nie wiem czy na Pana słowa też tak wpływają jak na mnie, że czuje Pan całym sobą, co rozmówca ma na myśli, co chce Panu przekazać w swoich gestach, ruchach i mimice twarzy.

       Myślę, że Pan wie, ale z jakiegoś powodu ostatnimi czasy, nie chce Pan słuchać. Nie chce Pan sobie wyobrażać, nie chce Pan się wczuwać. I myślę, że to z powodu Pana myśli. Może zwyczajnie jest ich u Pana za dużo. Może kłębią się u Pana w głowie jak ten przeklęty smog w Krakowie i nie może Pan ich za cholerę poukładać, przegonić, rozwiać.

       Jestem pewna, że Pan zauważył w gruncie rzeczy, że ja wiem, dostrzegam i staram się dogonić Pana myśli, lecz niefortunnie idzie mi to jak po grudzie, a w efekcie i ja tracę wątek i gubią mi się myśli, plączą słowa i sepleni język. Prawdą jest, że nic nie zrobię, nic na siłę, do niczego Pana nie namówię, ale wie Pan jak to mówią? Jak grochem o ścianę? Kiedy starania przewyższają efekty końcowe? Choć to w gruncie rzeczy starać trzeba się zawsze najbardziej. Tyle, że już mi się kończą słowa, już brakuje mi przecinków i zaczynam milknąć, tak zupełnie bez powodu jak Pan, kiedy nie chce konwersować na ten, czy inny temat.

       Jedyne co się Panu jeszcze zdarza to to, że ciągle łapie mnie Pan za słówka, ale nie za te co potrzeba.


       Dziś też będzie puenta.
       Tęsknota, za Pana słowami, zagryza mnie od środka.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Wzrost trochę powyżej nikczemnego.

       Wszystko jakby składa się w jedną całość, choć tak naprawdę do całości temu wszystkiemu bardzo daleko. A pomimo to, ja już wiem co wydarzy się później. Tak jakby notorycznie powielał się ten sam schemat, coś jak z klatką schodową, wchodzisz i wiesz, że do góry zaprowadzą cię schody, no ewentualnie winda, a to czasem miła odmiana. Więc czemu jestem zaskoczona? Czemu w dalszym ciągu tak mnie to dziwi? Zupełnie jak z dzieckiem, a przecież jestem już duża... A jednak nie. Nadal jestem naiwna. Nadal daję się naciągnąć na tanie sztuczki. W dalszym ciągu pozwalam wodzić się za nos. Gdyby jeszcze sprawiało mi to jakąkolwiek przyjemność. A tymczasem nawet nie czuję rozczarowania. Nie jestem tym faktem zawiedziona. Nie czuję złości, nie czuję nienawiści, nie czuję. Nic nie czuję. Wszystkie te złe jak i te lepsze emocje wyparowały, dosłownie się ulotniły. Może to za sprawą upałów, a może to we mnie nic już nie płonie, a na miejscu tego wielkiego ognia zostały tylko zgliszcza.

       Bo widzisz, mówią, że blondynki są głupie, cóż w wielu przypadkach jest to zapewne święta racja, podobnie jak to, że rudy nigdy nie będzie miał dziewczyny, hmm... Nie wiem tylko jak głupim trzeba być, żeby nie widzieć, nie dostrzegać, nie czuć, że nie jesteś dla kogoś ważny? Nie, to chyba złe stwierdzenie. Lepiej brzmi nie najważniejszy. A może zwyczajnie ludzie nie chcą tego przyznać, może kieruje nimi strach przed utratą kogoś dla nich najważniejszego, kto odmienił ich życie na tyle, że nie potrafią już wrócić do tego co było przed Tym... W sumie nie ma się co dziwić, jest to dość duży krok w tył, można by rzec, porażka nawet, a wiadomo, do porażki nikt się przyznać nie chcę. No bo jak można każdego dnia rano budzić się, patrzeć w lustro i widzieć w sobie człowieka tak mało wartościowego, że nawet nie ma się odwagi, żeby zawalczyć o samego siebie?

       Z czasem się to zmieni. Wszystko zmienia się z czasem. Wiele się zapomina, jeszcze więcej pamiętać się nie chce, aż pewnego dnia stajesz przed tym samym lustrem przed którym tyle razy już stałeś i widzisz kompletnie obcą sobie osobę. Niby rysą są te same, figura zbytnio się nie zmieniła, a jednak jest w jej oczach coś dziwnego, coś zupełnie innego, coś co zmienia ją nie do poznania. Co możesz zrobić? Zupełnie nic. Musisz się pogodzić z tym co aktualnie ma miejsce. Walka z samym sobą i tak nic nie da. Jeśli ktoś się notorycznie spóźnia, to spóźniać się będzie, jeśli ktoś permanentnie kłamie, kłamcą pozostanie.

       Jakiś czas temu dostałam radę, i to od kogoś po kim nigdy bym się takich słów nie spodziewała, a brzmiały one dokładnie tak, miej blisko siebie tylko tych, przy których mogłabyś spać spokojnie. 

I może to dlatego właśnie od tamtego czasu, śpię sama.

czwartek, 4 lutego 2016

Pokuty nie będzie. Życie wystarczy.

       Im bardziej się staram tym gorzej mi wszystko wychodzi. Jedyne co udało mi się zaobserwować to to, że z dnia na dzień jestem tym staraniem coraz bardziej zmęczona. Wrażanie mam i oprzeć się mu nie mogę, że trzyma mnie jakaś siła, nie do opisania, a ja tylko odbijam się od niej tak, jakbym była do niej przyczepiona sprężyną lub inną dziwną lepką gumą.

       I przez chwilę nawet ta śmieszna zabawa sprawiała mi radość. Te chwile niepewności i dziwny skurcz w żołądku, gdy zdałam sobie sprawę czym (kim), jest ta owa siła. Ukrywać nie będę, tak dawno już nie czułam w sobie tylu cudownych uczuć, że przez chwilę nawet miałam nieodparte wrażenie, że z tej radości kogoś w tramwaju obrzygam, uśmiechając się przy tym uroczo. I trwało to tak niezmiennie przez jakiś bliżej nieokreślony czas, bo przecież szczęśliwi czasu nie liczą, stąd owe zaniki pamięci. Złapałam się na tym nie raz, że od tego czasu miliony razy mogłam odgrywać jedną i tą sama scenę na tysiące sposobów i za każdym razem kończyć ją tak, aby dalej widzieć blask w oczach i szczery do bólu uśmiech. To właśnie wtedy zależało mi na szczęściu, bo tym szczęście aż kipiałam i choćbym nie wiem jak się starała kipieć nie przestawałam.

       Więc jak teraz można mieć żal do kogoś, że ta cała radosna euforia przysłoniła jej cały świat. Tak cały. Po horyzont. I jak można taką osobę karać za jej nadzieję, uśmiech, miłość, tęsknotę, troskę i chęć do życia? Kim trzeba być, co trzeba czuć, jak trzeba myśleć, aby przez pryzmat własnej osoby dyktować komuś jak powinien żyć?

       I śmiało stwierdzam, że to całkiem miłe, że wszystko musiało nam wtedy sprzyjać, data, pogoda i miejsce.
       A teraz patrzę w Twoje oczy i ...